Mocno tu zielono i nie drogo

Mocno tu zielono, co nie dziwi, bo dość często pada. Pada tu częściej niż gdzie indziej. W Anglii pada częściej niż gdzie indziej, ale wydaje mi się, że w tej części Anglii pada częściej niż w innym częściach Anglii. Żeby nie wyjść z wprawy i niepotrzebnie nie przedłużać zacznę narzekać już na początku: jak pada a ja mam iść gdzieś daleko do pracy to nie jest dobrze. Dziś pada a ja idę dość daleko do pracy. Wczoraj było ładnie słonecznie i nawet nie zimno. Chodziłem dla przyjemności, spacerowałem by nie siedzieć w czterech ścianach. Byłem sprawdzić gdzie dziś pracuję. Jak tylko wstałem rano zszedłem na dół i zacząłem gimnastykę z kurą. Podzieliłem ją na części i ta część na rosół ? łup do garnka, ta cześć na risotto ? plask na patelnie, ta część to udka na później, hop do zamrażarki. Moje gotowanie zajęło całą kuchenkę gazową. Dzięki temu po dwóch godzinach ja sam byłem gotowy by iść.
Poszedłem w ten wolny od obowiązków leniwy słoneczny dzień. Wyprawa w okolice dzisiejszych zajęć ? jest kawałek ale można dojść, potem obrałem kierunek centrum i doszedłem tam, gdzie jeszcze nie byłem. Byłem w czymś na kształt centrum ale transportowo komunikacyjno handlowego, teraz dotarłem do zabytkowego centrum turystycznego czyli tego, z czego słynie ta dziura. Osiągnąłem klify, plaże, brzegi mórz i zatok; doszedłem do dzielnicy hoteli i pensjonatów, szedłem promenadami uzdrowiskowymi i bulwarami turystycznymi, widziałem nadbrzeża i urwiska, spocząłem na szerokich piaszczystych plażach tutejszych, kwintesencji tego miejsca, plażach i w lutym zaludnionych, żywych, urokliwych. Do tych plaż przybijają wysokie fale. Na tych falach pływają na swych deskach rozentuzjazmowani surferzy. W morze wystają mola i pomosty, na wodzie unoszą się łódki i okręty.
Wracałem brzegiem ? po części piaszczystą plażą, po części betonową promenadą. Tak lepiej. Po kilkunastu minutach spaceru i ostrym zakręcie w lewo w nieznane mi urokliwe zaciszne wąskie uliczki wyszedłem na Christchurch Street, tą, którą przeszedłem całą wcześniej. Teraz wyszedłem w jej centralnym odcinku, zabytkowym, tego dnia przekształconym w targ. Byłem już w połowie drogi do hacjendy ale zagłębiłem się ochoczo w ten handel uliczny. Obserwowałem. Sprzedaż mięsa z wysokiej dużej białej przyczepu ustawionej w poprzek ulicy między wiktoriańskimi kamienicami. To całe przedstawienie, spektakularny performance. A sprzedający ? szołmen!!! Aktor artysta ? mikrofon przy paszczy i komentuje żartobliwie wesoło grzecznie ale ze swadą każdą transakcje, każdy zakup, każdego klienta wita i mu proponuje, dogadza. Kolejka do niego???!!! Pięknie transmituje na całą ulicę każdy deal, każdą sztukę mięsa, reklamuje zachwala opisuje ? istny magik. Mięsny czarodziej. A na trotuarze moc stołów ? na nich tekstylia, owoce, wypieki, gadżety, starocie, fajans i tandeta.
Uderza przystępność cenowa tej całej menażerii. Sam, przy swoich więcej niż skromnych środkach ? zakupiłem wczoraj miskę jabłek. Tak, miskę. Trafiony chwyt marketingowy. Żeby jabłka leżały w skrzyniach na ladach w pudłach czy jak inaczej ? nie kupiłbym. A ci goście (młodzi jegomoście obrotni) zainwestowali w plastykowe miski przejrzyste lekko mleczne i w nich serwowali po kilo dwa jabłek. Miska za funta. Stół długi mis wypełnionych czerwonymi zdrowymi świeżymi jabłkami przykuwał uwagę, przyciągał, interesował. Goście krzyczeli, zachwalali, zachęcali. Choć nie planowałem, kupiłem miskę jabłek, wyszło tego z osiem sztuk, dobre, smaczne, słodkie, kwaśne. I wszystko inne nie za drogie a atrakcyjne. Znaczy to, że jak zacznę prace, jak zacznę zarabiać będzie dostępne na wyciągniecie ręki.

0Shares