Kronika zapowiedzianej śmierci itd

Nie pojechałem do Londynu podglądać jak się całują na balkonie. Ominęło mnie rzymskie błogosławienie papieża. Nie wiedziałem, że będą wczoraj w nocy ?tańczyć i śpiewać? przed Białym Domem, a chętnie bym się przyłączył. Nie ma jak noc na trawniku ze śpiworem i termosem w dobrym towarzystwie. Oczywiście zależy na jakim trawniku i w jak dobrym towarzystwie, a co najważniejsze, zależy co w termosie i dlaczego nie herbata. Jednak polabunowało by się przed Pałacem Buckingham czy na rzymskich krawężnikach. Magia złudzenia uczestnictwa w czymś specjalnym sprawiła by, że każdy łyk z flachy smakowałbym lepiej, każdy kęs kanapki razowca z serem zamieniałby się w paszczy w chaps sandwicza rodem w high street. W takich chwilach zimno w dupę odczuwasz jako błogosławione chłodzenie systemu; wilgotne przepocone ciuchy jako kontakt z istotą człowieczeństwa. Namolnych głośnych ordynarnych sąsiadów z grządki obok znajdujesz jako braci pielgrzymów przepełnionych tym samym co ty duchem mistycznej prostoty stworzenia.
Wiedziałem, że tamci będą się żenić, ale nie od nich samych. Wiedziałem, że będą wyświęcać papieża, ale nie przyszło mi do głowy tam jechać. To znaczy jest tak, że zawsze z przyjemnością jadę do Londynu, z jeszcze większą do Rzymu i Waszyngtonu. W dwóch ostatnich przypadkach smaku wyprawom dodaje fakt, że jeszcze nigdy nie zostały doprowadzone do skutku. Nie wiem na pewno, ale podejrzewam, że i do hameryki i do Włoch wybierałem się nie raz. Nigdy nie dojechałem. Do Londynu dojechałem i za każdym razem przeżywałem iście królewskie uniesienia. Żadna Katie z żadnym Wiliamem nie dadzą ci tego co Łysy z Jancym. W uroczystości ożenku wziąłem jednak udział. Na ulicy obok odbywało się tradycyjne street party. Szedłem, skręciłem, przeszedłem, minąłem stoły, powiedziałem good afternoon do jednego dżentelmena, zrobiłem kilka zdjęć tubylcom przy stole. Byłem wśród świętujących gości weselnych. Apparently, I was in.
Wychodzi na to, że pojechałbym chętnie i tu i tu i tu ale w innym terminie. Termos termosem trawnik trawnikiem ale nie jestem już nastolatkiem, nie jeżdżę do Jarocina, nie lubię już tłumów. Przedsięwziąłbym wycieczkę do Londynu na królewski ślub i do Rzymu na zatwierdzenie legalności kultu, ale przeszkadzało mi wszystko związane z ślubem i wszystko dotyczące watykańskiej celebry. Na ślub bym pojechał bo na weselach się pije. Na beatyfikacje ze względów podobnych. O tym, że będzie biba przed Białym Domem wiadomo było od dziesięciu lat. Odkąd Bush zapowiedział polowanie. Tłum przed chatą Obamy nie wyglądał na przygnębiony a poszczególne jego elementy na trzeźwe. Byłbym tam wszędzie z przyjemnością, bo chętnie bym się zabawił.
W Boga nie wierzę wiec nie chciałem wygłupiać się biorąc udziale chrześcijańskich celebracjach. Na ślub nie dostałem oficjalnego papierowego zaproszenia, które mógłbym w kieszeni mocno zmiętolić, ale kiedy przyjdzie czas wyprodukować i zaprezentować, obraziłem się więc, nie pojechałem. Śmierci islamisty terrorysty nie oblewałem, bo raz daleko, dwa nie mam wizy, trzy, czasu. Osama jako prawowity syn Islamu, który zginął bohaterską śmiercią z niewiernych rąk jest już pewnie sam święty i spoczywa nieosiągalny na łonie Abrahama.
Też mam jednak swoje fantazje. Cholernie czasem doskwiera mi samotność. Nie spotykam się z ludźmi, nie dostaje zaproszeń na imprezy. Mimo, że ochrzczony i jeszcze jakby żywy, poleżałbym z wielką chęcią na jakimś, koniecznie nie na abrahamim, łonie.
I tak łikend, podczas którego miliony świętowały pod gołym niebem spędziłem w domu. Nie ukrywam, golizna chodziła mi po głowie. Większość czasu spokojnie leżałem i marzyłem, dzięki czemu nie mam dziś nawet śladu kaca i wypoczęte wszystkie członki. No, prawie wszystkie.

0Shares