Pragnienia

osobliwy wpływ pragnienia podczas przelotu na łaknienie naziemne

Pierwsze właściwie zdarzyło się jeszcze przed. Ale już prawie podczas. Bo po. Po odprawie, czekając, aż na telewizorze pojawi się informacja, żeby iść (bo na razie trwało paraliżujące ?czekać?), chodziłem bez pozwolenia ani innych impertynencji i minąwszy zatłoczony do granic możliwości pub, się przyłączyłem. Wiedziałem jak to się może skończyć. Właściwie nic, jak się okazuje, nie wiedziałem.

Jak mawia Fryc do amatorów kwaśnych jabłek: ?w dupie byłeś gówno widziałeś?.

Nie mogłem wiedzieć na pewno, ale domyślać się domyślałem. I tak też się stało. Podczas przefrunięcia nad landami i kanałami było drugie. Było i trzecie. Zbyt długo nie potrafię się utrzymać w powietrzu, więc czwartego nie było. Zjadłem bułkę na ciepło za cenę dwóch i pół koszyka z Biedronki.

To po trzecim i piąte zdarzyło się na torach. W Warsie jak Pan Bóg przykazał. Pan Bóg stworzył Wars i we wnętrzu jego ponętnego wagonu, piwo. Później jakiś antychryst browar z Warsu zabrał (pewnie do piekła). Bałem się bo doszły mnie o tym słuchy (pewnie mówili w kościele na kazaniu), zrobiłem zapasy, człowieka z wózkiem kawowo herbacianym taktownie zapytałem. ?tak, już jest, znaczy od granicy jest, można śmiało iść i zamówić?.

Poszedłem do Warsu. Cztery i żur z kiełbasą oraz jajkiem. Na odpowiedniej stacji, dzięki temu, że okazała się końcową, opuściłem się na platformę.

Nazajutrz było jutro i wyglądało ono całkiem inaczej, w kwestiach konsumpcyjnych także. Jadłem. Były spacery, rozmowy, wizyty, zakupy. Warsu i tego co w nim najlepsze nie było. Swoją drogą jakby tak Wars gdzieś w parku?.

Była jednak specjalna kolacja super supper out i tam było jedno. No, może dwa. Jadłem kluski. Nie za wiele tego, ale i nie tak kosztowne jak w pieczywo powietrzu. Po przylocie z Anglii polskie kluski na włosko na Francuskiej. Z deserów zjadłem nic bo wdzięczna towarzyszka wieczerzy bała się, że przyjdzie trzecie. Po powrocie na hacjendę jadłem. Chleb i coś z wędlin.

Nazajutrz, znaczy trzeciego dnia po przelocie jadłem już całkiem mało. Może dlatego, że jechałem. Oszamałem stary znajomy widok z okna pociągu relacji. Na miejscu zjadłem kwiaty, które kupiłem w odwiedziny babci, jeszcze jednego byłego profesora i pół jego kolegi. Wieczorem, już razem (z profesorem) skubnęliśmy coś z brata nauczyciela i jego konkubiny. Zagryzłem też dyplomem wyższej uczelni In blanco. Skonsumowałem jakieś znajomości. Niespodziance, jaką była pobudka, nie towarzyszyła specjalnej uczta. Na pytanie nadjedzonego brata o to, co nam kupić do żarcia, padła jedyna możliwa odpowiedź chórem znaczy dwugłosem: dziesięć. Później już nie było kwestii jedzenia. W ogóle.

Jednak kiedy wróciłem tu gdzie przyjechałem parę już dni wcześniej, rano, podjadłem fest. Zostałem rano w domu sam o ósmej i już w niecałą godzinę, do dziewiątej zjadłem trzy talerze rosołu, dwie pomidorówki, miskę fasolki po bretońsku oraz zestaw kanapek z serem i majonezem. Coś słodkiego, coś na słono, coś kwaśnego. Jadłem to co znalazłem w torbie i co leżało na stole. Jadłem nawet to, co tkwiło na pokuszenie w lodówce. Zjadłem imienne zaproszenie na 20lecie Tank Baru, skurzany pasek a też dwa filmy ?wypstrykane? ale nie wywołane. Do tego jedno, dwa, trzy? I tak cały dzień. Aż do rozedmy bebechów z powodu morderczego apatytu na jadło. Do wczesnego popołudnia padła też magiczna liczba 18.

W nocy nie jadłem. Na drugi dzień na jedzenie nie mogłem patrzeć. Na trzeci, gdzieś kole trzeciej po południu zjadłem garść orzeszków solonych. Mijały dni. Dni mijały i przez całe doby nic. Może, może jakiś łyk wywaru flakowego, jakiś ogórek kiszony. Ćwierć ćwierci plasterka sera żółtego koniecznie z wazową łyżką jakiegokolwiek na nim sosu. Do dziś mało jem. Jedynie demony, które nawiedzają mnie nocami i przysiadają na klacie niczym kobiety, których już nie kochasz, pożeram. Stąd czasem kupa.

Złośliwie czasem chapsnę jednego czy dwóch robotników w młotem pneumatycznym. Marzę o zdrowy śnie i apetycie. Z higiena tez było słabo, ale na zaproszeniu, które połknąłem, przypomniałem sobie, napisane było, że my wszyscy, goście imprezy wykąpiemy się w beczce piwa. Na party już nie dotarłem. To się wziąłem i sam wykąpałem.

0Shares