Bez tytułu

Miałem dwa plastyczne, wyraziste sny, tylko jak to z takimi bywa, dojmująca nadrealność drugiego sprawiła, że pierwszy uciekł z pamięci.
Ten drugi, fabularny, traktował o wojnie. Przebywałem w mieści objętym działaniami wojennymi. Trwał nalot dywanowy. To miasto to był Radom. Nie jest to oczywiste, pomimo, że w większości moich snów, jeśli nie podróżuje, śnię w mieście rodzinnym. Był to radom, ale miałem poczucie, że jestem w Warszawie. Był świt. Zima. Mozaikowa monochromatyczność otoczenia widzianego z ziemi dawała nadzieję, że z powietrza widoczność nie jest najlepsza. Ze precyzja ataku może nie być najlepsza. Jednak nalot trwał i miało się poczucie niebezpieczeństwa. Deko później gruba sina warstwa niskich chmur pokryła niebo. Tylko dźwięk, tylko intuicyjnie wyczuwało się powietrzne groźne poruszenie. Bombardowanie trwało.
Nagle zrobiło się lato i szedłem w tym samym miejscu, teraz zalanym wschodzącym słońcem. Szedłem w stronę parku koło Grolsha. I wtedy, w ciepły jasny poranek wiedziałem, idę do pracy w ?zieleni?. Tej, którą wykonywałem w zeszłe wakacje w stolicy: podlewanie, koszenie, pielęgnacja kwiatów. Wiedziałem też, że mieszkam nieopodal, na Żeromskiego, w mieszkaniu, które jak i moją pamięć wzięła w posiadanie Sia i wyparła Dorotę, z którą w rzeczywistości na Żeromce pomieszkiwałem. Mieszkałem z Sią która wyparła z pamięci poprzednie dziewczyny i wzięła w posiadanie całą przestrzeń relacji damsko męskich z przeszłości. Nalot trwał i nagle, idąc, boleśnie odzyskałem świadomość rozstania. Zatrzymałem się aż i rozważałem, czy rzeczywiste aktualne niebezpieczeństwo związane z działaniami wojennymi może się równać katastrofie wynikającej z poczucia straty, jakie opadło na mnie w tej krótkiej chwili niczym drapieżny ptak olbrzym. I zrobiło mi się tak żal, tak źle, tak ciężko. Zaraz się z tego wszystkiego obudziłem i wiedziałem już, że pewien etap mam już za sobą.

0Shares