Dziadzieję. Od jakiegoś czasu robię zakupy w jednym dużym sklepie w okolicy. Carrefour jest blisko i kupuję w nim wszystko. Podobnie stary, który obecnie jest w szpitalu i pobędzie tam jeszcze jakiś czas.
Miesiąc temu zjebał się czajnik. Ojciec poszedł do ?naszego? sklepu i dostał nowy bezprzewodowy sprzęt za punkty, które uzbierał kupując to i tamto.
Dziś kupowałem jakieś paluszki, jakieś owoce, jakieś ogórki, jakieś mięso. Przy kasie ekspedientka z uporem godnym lepszej sprawy każdego kupującego pyta, czy makartę. Czy ma kartę. Czy ma kartę. A że słyszę to dość często, męczy mnie. A że odrobiłem lekcję z czajnikiem, zapytałem kobitę, co trzeba zrobić, żeby mieć kartę. Żeby zbierać punkty. Okazało się, że należy jedynie wypełnić formularz.Jestem od tygodnia, a zwłaszcza od wczoraj, a zwłaszcza od wczoraj w dobrym nastroju. Okazało się, że być może być może być może uda się rozliczyć dotacje.Jakie były już przecież z tymi pieniędzmi fakturami umowami akrobację?. W życiu bym nie przypuszczał, że się uda. Już od jakiegoś czasu dźwigam ten kolejny wielotysięczny dług na plecach. Zasypiam i budzę się ze świadomością dotacyjnej klęski. Przyzwyczaiłem się. Nawet nie boli.
Już pogodzony,liczę na szanse emigracyjną. A tu niespodzianka, odrobinę się człowiek postarałi może się udać. Tryskam więc zaraźliwym humorem i nosze się z pyszna. Zaakceptowałem więc jako nie zbyt ekstrawaganckie pragnienie karty. Marzenie o zbieraniu punktów. Zapytałem. Zatrzymałem kolejkę. Wypełniłem formularz. W rubryce ?liczba osób w gospodarstwie domowym? wielkodusznie uwzględniłem nawet Edka. Dostałem kartę Rodzinka Nagradzamy Zakupy. Będę jej używał i zbierał punkcioki. Mam już sześć. Za dzisiejszy zakup. Będę się czaił na opiekacz dokanapek, może blender, nie mówiąc o wymarzonej wadze kuchennej. Za czterytysiące punktów jest całkiem ładny ekspres ciśnieniowy do kawy. Za sześć ?rower miejski. Nie dożyje tych delicji, ale może jaki komplet talerzy?
Jednak dziadzieję. Tą zachciankę zbierania punktów znalazłem jako ewidentny objaw dziadzienia.Żeby jakoś uciec wyrwać się z tych kajdan trepostwa postanowiłem zrobić coś, co sprawiłoby, że krew znów popłynie szybciej. Nic tak dobrze nie robi jak małakradzież. Rąbię gumy do żucia. Są wprost stworzone, by je kraść. I odpowiednio wyeksponowane. Codziennie robiąc zakupy zabieram paczkę gum miętowych Wrigley`sOrbit SPERMINT chewing gum. Jak wytrawny prestidigitator obracam paczuchę wręce, oglądam, ważę, sprawdzam. I myk! Gumy znikają. Odnajdują się w mojej kieszeni. Nie nadążam żuć. Kradnę i czuje, że mam coś z życia. Bez skradzionej paczki gum zakupy uważam za nieudane. I nie pocieszą mnie nawet kumulujące sięz mało imponującą prędkością punkty.
Zadzwonił do mnieŁukasz z propozycją, bym pomyślał może może może o napisaniu scenariusza. Scenariusza filmowego. On by to wyreżyserował i sfilmował. Nie powiem, pochlebił mi. Czuję się w jakimś sensie doceniony. Czy napiszę? Czy mam pomysły? Najpierw zapytałem, jak taki scenariusz wygląda. Wybiegłem przed szereg zapewniając, że pierwsze co zrobię, to poszukam jakichś info o tym, jak się scenariusze pisze.Łukasz oświecił mnie i uspokoił, że się normalnie pisze. Się siada i się pisze.Jak opowiadanie. Jak krótką historie. Zwyczajnie.
Ma być o miłości.O, wiem coś o tym. Byłem w kilku poważnych związkach ? zawsze z miłości. Zawsze – z jednym wyjątkiem kiedy to postanowiłem uprzedzić fakty, i rzuciłem pierwszy ? byłem porzucany, bo się źle prowadziłem. Niczego mnie to nigdy nie nauczyło. Zawsze jednak łamało mi to serce, czym dawało o miłości do myślenia. Jestem więc w stanie napisać co najmniej cztery scenariusze filmu o miłości. Wiem jak to kolega będzie filmował, to mi ułatwia robotę. Będzie retrospekcja i mała zabawa czasem, konwencjami. Sam od siebie opowiem ciekawą historie. Dodam trochę symbolizmu, deko surrealności. Zmontujemy jakie dzieło. Może uchroni mnie to przed kompletnym zdziadzieniem.
Więc, co o tym myślisz?