Szlachetną i jakże pamiętną tradycję ciastingów, autorytarną demiurgiczną decyzją własną, kontunuuje w Radomiu z koleżanką Agą. Pierwotne inicjacyjne ciastingi odbywały sie kilka lat temu u Naty w Wawie, na Powiślu. Były zawsze trzy dziewczyny i czasem ja. Ciasta ciastka szlugi kawy herbaty dużo gadania dużo śmiechu. Było ciekawie. Cała literatura o tym mogłaby powstać, właściwie powstaje, raczej powstanie. Te pierwsze ciastingi odbywały się względnie systematycznie. Co tydzień, w czwartki. Taraz spotykam się z Agą, żoną kolegi z Liceum Plastycznego, rzadziej, bardziej spontanicznie. Też w ciągu tygodnia, też popołudniami i wieczorami, też jest zima. Chociaż zaczeliśmy zajadać się na słodko juz latem! A teraz zima. Styczeń? Nowy rok? 2012? Niemożliwe się wydaje, mało prawdopodobne….
Podczas serii tamtych ciastingów, wieki temu, zrodziła się namiętność. Były ucieczką od rutyny wkradającej sie w związek mój i Doro. Były moim wniebowstapieniem do lepszego świata dziewczyn w stolicy dobrze usadowionych. Ustawionych. Te teraźniejesze są nadzwyczajną towarzyską normalnością, czyli tym, czego na codzień brakuje. Są sposobem na samotność. Są cudownym urozmaiceniem dnia szarego i jednakowego. Ciasting ma wielką moc terapeutyczną.
Aga pali tytoń i tam też się paliło, tyle że na balkonie, i nie tylko papierosy. Ja nie pale. Na jutro jesteśmy umówieni na kolejny ciasting – będzie wycieczka do cukierni fajną agnieszkową sportową furą , zakup jak zwykle przesadny zbyt obfity. Mnie się zawszwe wydaję, że zjem dwie Radomianki, dwie Szarlotki, dwa Ptysie, dwa Jerzyki i dwie Bezy. Okazuje się, że siedzimy, gadamy, telewizor odpowiednich gabarytów nadaje, mała ale już nie mała Zuzia nam towarzyszy albo idzie do papóg albo swojego kompa, dzwonimy do Piotrka do pracy, czasem podjedziemy, a ciastka w znakomitej wiekszości leżą, jak leżały. Jest zawsze dobra kawka. Nie palę, ale kawa musi być. Nie jedna. Ostatnio na terapii…
No właśnie, jest jeszcze terapia. Chodziłem już w Irlandii na spotkania z psychologami i terapeutami. Tam miałem też dłuższy wykład w szpitalu, podczas którego sympatyczny lekarz Hindus wyłożył mi, że nie mogę starać się pić jak koledzy Irlandczycy – dzień w dzień w pubie, bo po prostu mam inny genetyczny make up. Inny genetyczny make up…
Już w Anglii była bardziej zaawansowana terapia. Człowiek imieniem Poul, całkiem sympatyczny i jakby nieświadomy dramatów, z którymi obcuje, wbijał nam w uszy szpilki, załączał relaksacyjną muzykę, parzył zielona herbatę, kazał zamykać oczy i sie relaksować. Podczas kiedy my w wygodnych pozycjach ponakłuwani leżakowaliśmy, muzyka nas uzdrawiała. Skutkowało to tym, że wychodziłem z dwugodzinynych sesji w naprawdę znakomitym humorze. I gdyby nie dziwne upodobania, nie przyszłoby mi pewnie do głowy, żeby pić – było mi przyjemnie i wesoło. Nastawiony optymistycznie kroczyłem ulicami i tubylczym zwyczajem wymieniałem pozdrowienia z mijanymi wyspiarzami. Było mi lekko i dobrze. Ale jak jakiś kolega zaproponował browar to się człowiek nawet nie zastawnawiał. Akupunktura jednym a mecz Premier League i cider czym innym.
Później były zwyczajne mitingi na których się gawędziło. Poznało sie wiele osób, z którymi później się nie spotykało. Nasłuchało się historii, które to przerażały, to śmieszyły. Efekt terapeutyczny tych spotkań był żaden. Nie oszukujmy sie. Mitingi na London Road – pierwsze głosy. Spotkania na Metz Way – drugie głosy. I tak mogło to trwać w kółko, bez końca. Sie wróciło do kraju, zamieszkało w stolicy i dalej sie przesadzało. Były z powodu gazu spore problemy, nie raz. Ale ale… W dniu przełomowym, pierwszego lipca, kiedy Sia zakomunnikowała, że to koniec, w kalendażu, w notatniku, w „biznesowym kajecie”, w kapowniku kupionym wiosną przez samą Się dla mnie w prezencie, na imieniny chyba pod tą pamiętną datą, pierwszego lipca, miało się, ma sie dalej, bo się czasem tam zaglądą, tam sa różne rzeczy jeszcze, a ten kalendaż w ogóle tylko pod tą datą się otwiera, jakby tam coś ciązyło, jakby tam coś tkwiło ciągle, tam ma się dalej napisane jak byk, pod pozycją „powrót do pierwszej nazwy firmy” a nad frazą „płyta ze zdjęciami dla profesora Kamieńskiego” – między tymi dwoma pozycjami a posród wielu innych, ma się napisane jak wół „poradnia alkoholowa na Afrykanskiej”. Jaś nie doczekał. Ciekawe jakby było, gdyby sie poszło…. Bolesne gdybanie.
W grodzie na spotkaniu motywacyjnym uświadomili mnie, że wszystko, co zamiast alkoholu spożywam w sposób nienależyty, to też nałóg. Tyle że inny. Szlugi, kawa, herbata – szczególnie czerwona, ale tez zielona. Komputer, telewizor, radio. Te słodycze? Nałóg. Okazuje sie więc, że nawet jak nie pije, to jakbym pił, bo se kompensuje. Nałogowiec nie ma łatwo.
Jeden Komentarz
Więc, co o tym myślisz?
obisz dużo błędów ortograficznych, aż wstyd – pisz …
… kalendarz. reasumując Twoje rozterki i wątpliwości to jesteś ulepiony z zazdrości o lepszy byt.Wytycz sobie jakiś realny cel i dąż do niego,a nie bujaj w …