K….los

Nie pamiętam w zasadzie co mi sie dzisiaj śniło, mam wątpliwości, czy w ogóle spałem. Nie będę więc ściemniał. Myślałem. A raczej zamartwiałem sie tą człowieczą przypadłościa, że czasem gość gotuje sobie los inny, niż by naprawdę chciał. Do wniosku o nieprzystawalnosci chęci do realu doszedłem analizujac styl życia. Dokładnie sposób spędzania wolnego czasu. Całkiem precyzyjnie – spędzania wolnego czasu na zabawie.
Sam bawie sie czasami. Jako najznamienitrzy sposób spędzania wolnego czasu na zabawie znajduje przesiadywanie w knajpie. Jak pewnie wiekszość. Kwestia jest taka, jak często i czy systematycznie sie przesiaduję. Sam ubustwiam i adoruję wielkomiejski sposób, nazwijmy go łikendowym. Cały tydzień mniej lub bardziej ciężka praca, a w łikend do knajp.W takiej Warszawce dla przykładu knajp jest wiele (już może nawet tyle, co przed wojną) i ciagle przybywa. Jest w czym wybierać. Można znaleźć ulubioną swoja i tam co tydzień. Można szukać. Można długo szukać. Można bez końca szukać. Można zwiedzać co piatek inną i w sobotę rano odwiedzić nastepną. Jest możliwość odwiedzić kilka klubów w ciągu nocy – nie ma żadncych przeszkód. Można wybrac miejśce, żeby drygać w rytm muzyki. Ilość knajp jest zapewne wystarczająca żeby zapewnić rozkosz ocierania się obcych ciał przy każdym istniejącym rodzaju muzyki.
To piekny model. Tydzień tyrki i łikend w tańcu. Pracy najlepiej satysfakcjonujacej i dobrze płatnej, wtedy radość z balowania jest pełniejsza. Im słabsza robota, tym i zabawa uboższa w wyższe uniesienia. Taksówki ciagle są tanie jak barszcz. Alkohol, jeśli ktoś nie pszesadza – też na każdą kieszeń. I nawet nie trzeba jak za dawnych lat zaprawiać się na chacie przed wyjściem na miasto.
Kocham więc łikendowy melanż i pragnę tak żyć, a żyję całkiem inaczej. Pieniędzy nie otrzymuje systematycznie i niezależnie od tego, czy jest ich dużo, czy mało, zmuszony jestem uderzyć w bar właśnie wtedy, kiedy są. Nie kiedy indziej. Statystycznie spędzam w knajpie pewnie tyle samo czasu co łikendowcy. Ale mi czasem schodzi w jednej knajpie tydzień, dwa tygodnie ciągiem. Potem przymusowy rehab na chacie. W dodatku jako banita ze stolicy, i gość rezydyjacy w grodzie i przywiązany do jednego miejsca jak pies do jednego pana – mam jedną knajpę. To mnie w jakiś sposób ogranicza. Przychodzą tam ciagle ci sami ludzie. Nie ma więc możliwości zawierania nowych znajomości co przecież dla niektórych jest sednem łikendowych wyluzów. W knajpie, do której chodzę, tańczy sie mało i tylko na stołach. Blaty niewielkich gabarytów, trudno o spotkanie na takim „parkiecie” ciekawego atrakcyjnego partnera. Jeśli chodzi o dziewczyny, poderwać mogę Kazia Cebule albo Ryśka z Plant – co mnie do konca nie satysfakcjonuje. W dodatku znam ich za dobrze, więc brak tej specyficznej ekscytacji wywołanej obcowaniem z nieznzanym, nowym.
W grodzie radomskim taksówki są jeszcze bardziej tanie. Z wyjątkiem jednej, z której korzystam. Ale to po znajomosci. Ta jest droższa. Przemieszczenie się więc skądkolwiek do baru (biura) zajmuje niewiele czasu. I sie tam siedzi. Czasem całymi dniami z tymi samymi ludźmi. Jak to się ma do preferencji trybu łikendowego? Nijak się ma. Sie siedzi całymi dniami niezależnie od tego czy świątek czy piątek i się gada. Jest w tym odrobine tego czeskiego knajpianego gawędeziarswta, jest dużo śmiechu, jest TV – jak sport, jest muzyka – jak dziewczyny. Ale są to całe dnie tygodnie i nie ma w tym systematyczności. Nie ma łikendowości. Nie ma tego, czego by się chciało. Czyli tygodnia godnych obowiązków i krótkiego piątko sobotniego wyluzu. Dupa. Dupa. Dupa.
Inna kwestia to to, że poza tym biurem to może są i inne miejsca, ale sie nikogo tam nie zna, i nie było by nic w tym złego, by się chodziło tu i tam,ale nie ma z kim. A wiadomo – najlepiej sie „w miasto” nocą puścić grupą. Ty w grodzie niewiele osób już zostało z tak zwanej starej gwardii. Warszawka, jakieś wyspy egzotyczne, jakieś zaoceania. Tu tylko młodzież i emeryci. Poważnie. Gówniarze i starcy. Oczywiście jest pewnie jakaś grupa ludzi w średenim wieku lubiaca się zabawić ale ja ich nie rozpoznaje. Nie spotykam. Nie mam szczęścia. Zresztą za późno. wszystko za późno.
Nie spotykam sie z nikim w domu. Z nikim na kawę – przyjechał z Warszawy Łukasz R i wczoraj pierwszy raz od pół roky wyszedłem do kawiarni wypiłem kawę i przyjemnie pogadałem. Dziekować. Z nikim do kina. A tenże kolega odkrył na słupie, że jest w grodzie kino, gdzie w ramach jakiegoś specjalnego programu dają nawet ciekawe „egzotyczne” filmy. Nikt mnie ani ja nikogo nie zapraszam. Mało dorosłych niezależnych pracujacych ludzi, sie wydaje. Oczywiście zdarza się, że się wpadnie tam czy do mnie, ale to patologia jest, to są ekscesy, to jest niepoważne. I to mnie boli. Oj mógłbym tak długo o tym, ale zmienie temat może, bo przynudzam….Jak żyć, Premierze?

0Shares