Odszczekuję

Odszczekuję tezy zawarte we wpisie z przed kilku tygodni o tym, że preferował bym ?warszawski? że tak powiem styl życia towarzyskiego i zawodowego. Było o tym, że wolałbym tydzień tyrać a włikend ładować po knajpach. Przemyślałem to, doznałem iluminacji, przyszło mi spędzić wieczór w jednej z stołecznych knajp w centrum, zmieniłem zdanie, odszczekuje. Starzeje się? Chcę spokoju? Brzydzi mnie lans i systematyka bywania beznadziejnego?
Zabrzmi śmiesznie, bo sam jestem szalony i różne rzeczy się robiło. Zabrzmi dydaktycznie. Zabrzmi tak, bo mnie niepokoi i troskam się.
Nie, nieinteresuje mnie łikendowe przesiadywanie w knajpach, zmienianie ich, krążenie między jedną a drugą szukając wrażeń. Nie kręci wysłuchiwanie frenetycznych opowieści o stresie. O koszmarze mijającego tygodnia, podczas którego w pracynie idzie jak powinno, jest źle, jest coraz gorzej, trzeba coś zmienić. Ale nic się zmienia, bo całą energia idzie w żale i odreagowanie alkoholem. Nie kręci mnie podrywanie dup i słuchanie o dup podrywaniu, jak i nie interesują mnie historie o przeszłych, teraźniejszych, wymarzonych, przyszłych partnerach.
W tych knajpach znajdują ci biedacy ułudę, że ktoś ich słucha, rozumie, wydaje im się, że jak się wygadają, pożalą, to coś się zmieni, będzie lżej, lepiej; gówno się zmienia, bo rozkurwienie łikendowe nic nie niesie ze sobą, poza jeszcze większym stresem podczas tygodnia. I depresją. I kompleksami. I wydawaniem małych fortun na lans i drinki.
Trójkąt Powiśle,Centrum, Praga.
Zwiąż mnie, Why Not, Saturator, Bordo, Soho Factory, Pawiarnia i Piekarnia, Remont, Mono Bar,Lemon Club, Hydrozagadka, Jedyne Wyjście, Coco de Oro, Czystaojczysta, 1500m., Łysy Pingwin
Trochę pomieszałem w Warszawie. Znam knajpiane życie stolicy i jako bywalec i konsument oraz jako chłopak dziewczyny, która w kilku pracowała, więc bywałem też na trzeźwiaka, przychodząc odebrać odprowadzić. Się naoglądałem.
Ci, którzy szczęśliwi bo w związku albo mają rodziny, jakoś sobie radzą z łikendowymi wypadami. Wspierają się, szczerze, nie przesadzają.
Single znajdują podczas tych wypadów ułudę przynależności, zrozumienia. Szukają wrażeń. Zaspokajanie potrzeb komunikacyjnych, towarzyskich, to jedno. Jeśli chodzi o te seksualne, też nie jest trudno. Sami chętni, samotni. Zapatrzenie, postawić Ci drinka? taksówa, kondomy na stacji benzynowej i ruchanko w pośpiechu bez wielkiego entuzjazmu z nieznajomym albo znajomym słabo, który szczęśliwy, że przeleciał kolejną naiwną samotną, którą naszła likendowa chcica, szczególnie, że alkohol pity bez umiaru wszelkie opory i wątpliwości w tej kwestii zabija.
Ma to oczywiście jakieś perwersyjne uroki, zaspakaja potrzeby, ale na dłuższą metę pachnie kurestwem i degrengoladą życia osobistego, psychicznego, duchowego.
Nie wiem, może z innej gliny jestem ulepiony, może trochę za mało wyluzowany w tych kwestiach, za bardzo purytański, ale nie kręci mnie takie życie a nawet brzydzi. A tyle osób tak żyje, i kocha takie życie! Jednak jestem pewien, że po cichu marzy o czymś innym. O miłości, satysfakcji z życia z prawdziwym wybranym kochającym partnerem. Wspólnych nie za częstych wypadach. Jednak wielu żyje tym smutnym i żałosnym życiem łkendowego rozrywkowego wieczorowego lansera. I brną w to coraz dalej, coraz bardziej nie zdolni do ?nawrócenia?, spróbowania czegoś innego, już nie mówię o rzeczach tak wartościowych jak twórczość, sport, taniec, douczanie, rekreacja,rozwój zainteresowań. Mówię o życiu, które niesie spokój ducha, równowagę wewnętrzną, radość zdrową. Sam o takim życiu marze. Już nad nim pracuje. Single z ?Warszawki? przedkładają prawdziwy dobry związek z innym człowiekiem, z nim zabawę i dzielenie się radościami i smutkami, człowiekiem, który te wszystkie potrzeby, które w knajpach tylko pozornie się rozwiązują, potrafiłby ?rozbroić?delikatnie i nie toksycznie, wolą łikendowy wypad w „miasto”.
Zbyt głośna muzyka, zbyt dużo alkoholu, same złudzenia, szukanie wrażeń. Płytkie to iż ałosne. Oczywiście każdy ma jakieś hobby! Kiteserfering, landkite, paralotniarstwo,motocykle, wycieczki górskie, zbieranie znaczków, czy kolekcjonowanie płyt, może nawet książki, choć kto w stolicy ma czas naczytanie?. Ale to tylko teoretycznie, nie ma na to czasu, pracuję się od ranado wieczora w jakieś dobrze lub mniej płatnej tyrce, gdzie stres i rozdrażnienie, poczucie niedocenienia i zdenerwowanie, godzinę wraca do pustego domu, albo się jeszcze gdzie się skoczy, żeby zabić w sobie poczucie pustki i samotności beznadziejnej. A w łikend w tango i szukanie nowych wrażeń. Z tymi samymi ludźmi się spotyka, czasem obcy samiec i samica w knajpie się odnalazłszy decydują się na małe ruchanko, co może i jakoś przyjemne jest, a napewno po pijaku się takim wydaje, ale higieniczne to to nie jest, na drugi dzień najczęściej wyrzut sumienia i smutek wszeteczny, bo może z nim i można by byłocoś więcej, ale on przecież nie zadzwoni, oni nigdy nie dzwonią, ma plan żeby wprzyszłym tygodniu „wyszyć” inna naiwną, bo ta nawet nie była dobra w łóżku, nie chciała zrobić loda, od razu zasnęła albo kazała wyjść jeszcze tej samej nocy, bo już zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia. Niemożność utworzenia prawdziwego związku, w wyniku czego rozpaczliwe poszukiwanie towarzystwa mniej lub bardziej znanego, satysfakcjonującego tyle o ile, odwiedzanie knajp i barów, bo tam wkońcu można spotkać takich samych nieszczęśników, co my, nieszczęśników, którzyw te pijane łikendy śmieją się i bawią, polują na chętne naiwne, chętne naiwne łudzą się, że spotkają tego jedynego właściwego wymarzonego, co się nigdy nie zdarza, nie tędy droga. A zwykle bywa tak, że szczęście tylko czeka. Wystarczy po niego sięgnąć i nie bać się zmiany.
Wolę więc samotność i łikendy na rowerach czy z książką na chacie, w którym akurat rezyduję. Wole wyjechać za granicę, najlepiej do małej miejscowości, pracować. Oczywiście, i do barów się łaziło, ale raczej po czesku jak w gospodzie żeby we względnej ciszy i męskim gronie pobajerzyć, pobajdurzyć, snuć gawędy opowieści lekkie i przyjemne.
Bywalcy stołecznych knajp swoje nieszczęścia maskują cynizmem i udawanym luzem.
Sam za małolata rwałem w knajpach dziewczyny i w taksówkę i do mnie i te sprawy. Ale to było dawno, to mi przeszło. To jakby nie przystoi dorosłym przecież i jakoś rozumiejących o chodzi ludziom.
Czekanie na łikend żeby się napić, wyluzować, odstresować to droga donikąd. No, może do alkoholizmu. Do dewastacji zdrowia i psychiki. To też jest sposób na życie.Cały na przykład Londyn tak się bawi. Pół Londynu ma AIDS, samobójstwa zdarzająsię coraz częściej, przemoc, narkotyki, sex z przypadkowymi partnerami. Warszawa idzie w tym kierunku, jeśli już nie jest właśnie taka. I to jest przykre. To jest bolesne. Ileż wartościowych ludzi zatraca się łudząc, że to jedyna droga, mnie mając, że inaczej się nie da.
No to wyrzuciłem z siebie troski obawy i spostrzeżenia nieprzyjemne dla mnie. Choć nie moja to sprawa, nie moje życie, każdy ma prawożyć jak chce, każdy ma prawo popełniać błędy, wybrać źle. Mam jednak powody, żeby ubolewać nad takim stanem rzeczy. Po prostu niektórych szkoda. Inni niech kosztują wątpliwych uroków takiego życia do czasu, aż pierdolnie im na dekiel całkiem, zapiją się, zaczną się marszczyć i chorować, zostaną bez ceregieli zgwałceni, wyruchani na kase, albo nawet uszkodzeni bardziej dolegliwie.
Skąd u mnie terefleksje i jakże słuszne spostrzeżenia? Wiadomo? Nie widomo? Chciałbym tam mieszkać, lubię Warszawę. Ale inne jej uroki mnie kręcą, nie łikendowa metamorfoza w ćmę barową.

0Shares