Gdybym tak miał możliwość i chęć wyjazdu na miesięczne wakacje „obwoźne”? Czyli ruszyć, pojechać gdzieś i jechać dalej gdzie indziej. A gdybym tak?
Po pierwsze możliwości. Czyli wolne. Ale jak tu myśleć o wolnym na wypad urlopowy, kiedy ma się, się ma jakoś już długo nieustające wakacje? Ale nawet gdyby praca. Gdyby dobra praca na etacie. Gdyby własna działalność, ale właśnie sukces finansowy i możliwość. Gdyby jedno z tych czy wszystko naraz. I chęć wyjazdu. Wyjazdu, który ma polegać częstym przemieszczaniu. Wyjeżdżający, jako trochę vagabond, jak pielgrzym.
W dobie Internetu po pierwsze należało by poszperać w sieci. Nie, po pierwsze powinno się przynajmniej wybrać kierunek. Wszystko jedno: wschód, zachód, północ, południe. A nawet południowy wschód czy północny zachód i tak dalej. Załóżmy, że wybraliśmy południe. Jednak cieplej. Jednak kultura jakaś podobna. Tożsamość. Zachód kończy się za Niemcami i Holandią tylko Wyspą Brytyjską, a potem wielka woda i wielka niewiadoma, nie mówiąc o wielkim kryzysie. Jakby był pomysł objechać Polskę dokoła albo wzdłuż i w poprzek, też by się ten pomysł rozważyło.
W kosmos polecieć spontanicznie czy zgodnie z planem! Proszę bardzo? Kwestia właśnie w planowaniu, albo nie planowaniu. Osobiście jakbym miał możliwość (urlopy, pieniądze, samochód, może towarzystwo, może dziewczynę, może zdrowie) zaplanował bym jakiś trip na południe. Czyli Słowacja, czyli może Czechy, czyli Austria, może Słowenia, czyli Francja, czyli Włochy, i może ciut dalej, ciut dalej, ciut cieplej, ciut starożytniej. Ale nie koniecznie. I niech ja nawet taką wycieczkę zaplanuję! Ale jedno wiem, budżet będę miał ograniczony? Czyli? Zaplanowałbym tak, że bym wszystkie możliwości zarobkowania podróżując wykorzystać chciał. Na Praskim rynku rysował węglem i sprzedawał po pięć Euro. Na Słowackich połoninach robił zdjęcia licznym barowiczom i lujom pod sklepami w licznych piwnych barach i slepach, sprzedawał proponował licznym galeriom w miastach. W jakiejś Burgundii, czy Prowansji wziąłbym i rwał winogron. Ważył ser. Degustował wina (no za to to by mi nie płacili, ale i ja bym się nie wykosztował). We Włoszech oczywiście wykonał bym jakieś małe zlecenia, małą robótkę dla mafii. Może dorobił w jakiejś fabryce co by zniknąć z oczu tamtejszych służb.
Wyznaczyłbym trasę. Z postojami. Z postojami na turystykę zabytki sztukę rekreacje. I z postojami na pracę. Tak by mi pasowało. Tak to widzę. Tak bym to widział, jeślibym o tym myślał i se wizualizował. Ale nie myślę.
Natomiast mam znajomych, którzy widzą to inaczej. To tak zwane hospicjum.
Dziesięć lat mnie w grodzie radomskim nie było, to stolica, to jedna wyspa, to druga. Wracam a tu widzę zmiany. Różne zmiany. Miasto ładniejsze jakby (pieniądze z unii jednakrobią swoje), ludzie bogatsi, samochodów więcej, dobrych, większość znajomych stabilniejsza, rodzinniejsza, dojrzalsza. Ale hospicjum? No znalazło się takich trzech (trzech z setek, z tysięcy innych, których jednak znam mniej). Tych trzech pije. Nie powiem, za granicą jak i w stolicy nie raz mi się zdarzało przesadzać. Ale ci przesadzili konkretnie. Przesadzili właśnie jakoś dziesięć lat temu i przesadzają dalej. Nie przestają. Nie ustają w wysiłku. Jak i moje, i ich związki z powodu alkoholu się rozpadły. Ja cierpiałem i cierpię to pijąc, to nie pijąc, to pracując, to nie pracując, to coś robiąc, to nic nie robiąc. Oni jakby nie cierpiąc,cierpią, ale pijąc nieustannie, szukają złotówki, na sos. Moje związki z kobietami przez wódę padły. Ich także. Ja starałem się żyć dalej, oni widać jakby trochę cichaczem boczkiem bramami przejściami podziemnymi bez ostentacji wstydliwie zrezygnowali. Z życia. W ogóle. Ale ciągną. Bo nic nie umiera łatwo. Nothing dies easy.
I tylko pozostało się zastanawiać, czy lepiej żyć nierealnymi( istnieją?) marzeniami, czy bez nich. w ogóle. bez złudzień. hę?
Na mym wstrętnym pysku też czasem występuje mongolizacja, czasem podpuchnę, nabiorę barw. Jednak koledzy (ten sam rocznik, te same przygody w młodości, te same szkoły). Posiedli opuchliznę na stałe. Bez opuchlizny im nie do twarzy. Wyglądają nienaturalnie. Jakaś sztywność, jakaś znowu chwiejność w ruchach też świadczy o preferencjach konsumpcyjnych. Każdy kto popija po knajpach wie, że to kosztuje, każdy kto popijapo knajpach wie, że czasem to kosztuje wiele. Każdy, kto popija przesiaduje baluje po knajpach wie, że małe a i większe fortuny tam zostają. Koledzy wybrali inna opcję. Piją sos. Dopiero Pieczara mnie wczoraj uświadomił, że to jest ?s? ?o? ?s: – wołanie o pomoc. Inne nazwy to wiadomo ? napalm, zajzajer,wynalazek itp. Itd. Te alkohole, jeśli można nazwać je tą szlachetną nazwą, są tanie, są więcej niż tanie, są prawie darmowe. Są trucizną. Jednak kosztują.Coś kosztują. I koledzy taką złotówkę na sto gram sosu muszą jakoś wykombinować. To się udaje. To się jakoś czas cały udaje. Dziwnie, bo nie wiemj ak, ale udaje. A sos jest pity. Sos jest chlany nieustannie. Sos jest pochłaniany. Sos płynie w żyłach moich kolegów i sos z ust ich bije, sos z oczu patrzy i sosem rośnie zarost. Sosem ci ludzie stoją, sosem leżą, sosem pełzają.
Kościół katolicki poza misją ewangelizacyjną, z której wywiązuje się nie wiem jak, ma jeszcze jedną – dokarmianie potrzebujących. I moi hospicjanie korzystają. Nie samym sosem człowiek żyje ? jak mawiali starzy górale.
I oni mają też takie piękne podróżnicze plany! Znaczy też? Ja nie mam, na razie nie mam. Oni mają. Odebrać samochód, który od pięciu lat stoi na parkingu strzeżonym, nie opłacany, bidnieje. Same długi, zobowiązania, ciągły brak tej magicznej złótówki na sos. Samochód jest, ale złotówka musi być znaleziona rano, złotówka, musi być wyrwana w południe, złotówka musi być pożyczona wieczorem. Złotówkę można wysępić, można ukraść, może o nią błagać. Złotówka to jest życie. Ale jest też ten pomysł. Odebrać samochód i jechać w Europę. I moje kochane hospicjum żyje tym marzeniem. Pomysłem. I trudno z nimi gadać, bo zieją sosem a buch sosu niesie przesłanie o wyjeździe. Jak im powiedzieć, że sobie roją, że żyją ułudą, skoro oni uzbierawszy te kilka złotówek dziennie wierzą, święcie są przekonani że jadą, że już, że tuż tuż. Że tygodnie dwa, dziewieć dni. Praca?Jaka praca!? Praca jest wszędzie, pieniądze są wszędzie. Brakuje tylko złotówki rano, złotówki w południe, złotówki wieczorem. Ale ogólnie pieniądze to nieproblem. Praca też nie. Pieniędzy i pracy jest w brud. Złotówek brakuje tylkona co dzień. Przyszłość to bajeczne podróże i życie krezusa. I plan niepotrzebny, żadne plany, żadne mapy, żadne krainy rzeczywiste niepotrzebne. Sos czeka. Wycieczka po Europie czeka. Śmierć może i czeka też. Cholera wie. Jak to jest?
Więc, co o tym myślisz?