Lata temu P. Pilch wybrał w konkursie

Ptasia epistola.

Na 11-stego Listopada w nocy się nie spało. To znaczy spało się znacznie mniej, niż zazwyczaj, niż gdzie indziej. Na 11-stego Listopada wprowadziliśmy się zimą, na dwa, czy trzy dni przed Sylwestrem. Ja i Doro.
Duże pokoje bez mebli; w konsekwencji rozległe przestrzenie, jakieś pseudo artystyczne obiekty na ścianach: obrazy, nieudolne naśladownictwo surrealizmu Delego. Mimo wszystko mieszkanko wymarzone. Niedrogo. Miało być nie drogo. Nowe budownictwo, architektura aspirująca do prestiżu, nowoczesności, funkcjonalności…. Obok osiedle domków chronionych; ochranianych przez ludzi? Może uzbrojonych? Nie spotkałem… Nie wiem ? jakiś system może zabezpieczający, komputery, alarmy, pluskwy i kamery? Jednak poza zdalnie otwieraną bramą i rozbrykanymi nastolatkami, które ?woziły się? przecudnie, choć hałaśliwie, z pretensją i nonszalancją, bezwstydnie eksponując swe wątpliwe wdzięki i atrybuty klasy wyższej, poza jeszcze tym, że stało tam wiele pustostanów, które straszyły, poza psami bardzo rasowymi – niczym nie różniło się to osiedle od innych.
Nie sypialiśmy dobrze. Nie wiem skąd kłopoty tamtejsze ze snem. Ale jak się okazało miały one odkrywcze konsekwencje.
Tego dnia, kiedy usłyszałem go po raz pierwszy, nie spaliśmy. Często nie mogliśmy spać oboje. Budziliśmy się w środku nocy i jedno porozumiewawcze kaszlnięcie, jeden gest czy nieokreślony ruch lub oddech w ciemnościach znaczył jedno ? koniec ze zbawiennym spoczynkiem, czuwamy. Wielokrotnie nie mogło zmrużyć oka tylko jedno z nas; niestety przesądzało to o jakości kontaktów z ramionami Morfeusza drugiej połowicy. Ciężko i głupio jest patrzeć na śpiącego głębokim, twardym snem osobnika, kiedy Twój sen bezpowrotnie przerwany, kiedy może i sen morzy, ale coś go z powiek spędza. A więc pobudka i wołanie o pomoc. Ale jak? Chloroformu nie było w domu, bo kto to trzyma i po co. Innej narkozy, poza może ?na Wojtusia z popielnika? czy innego mruczydła, nie znałem. Ale i te przecież, które miałem zakodowane w smudze pamięci, ponieważ pani Matka Wojciechem mnie ochrzciła, to co mi miała śpiewać – śpiewała namiętnie i często o ?mrugającej iskiereczce? ? i te subtelne sposoby nasenne, już a priori zakładałem, nie odniosą żadnego skutku. Więc może telewizja. Telewizor w gościnnym, działał, sześć kanałów a nawet osiem. Ale ja zawsze byłem wrogiem nocnych medialnych wojaży i uważałem, że noc jest do spania i nawet jak sen z powiek pierzcha, gdy wiadomo już, że czuwanie i ?myślenice?, wtedy powinno się przynajmniej udawać, że się śpi. Udawać przed sobą, przed innymi, wszystko jedno. Tak się do końca wybudzając można stracić wszystko, a konsekwentnie, w ciszy i skupieniu udając sen, można przynajmniej mieć nadzieje, że już niebawem, że za godzinę, dwie…
Jego nietypowy kwil usłyszałem podczas czuwania i udawania, że śpię. Uświadomiłem sobie dopiero, że to on, że w ogóle życie jakieś wykryłem, kiedy w jego śpiewie odkryłem pewną prawidłowość. Gdzieś, poprzez ?myślenice?, przebrnąwszy przez gęstwinę oznak czuwania i całkowicie ignorując koncentrację mą nad zaśnięciem, wdarła się prawda o tyle nieprawdopodobna, co niepokojąca. Oto za oknem, na którymś z pobliskich drzew uwił gniazdo ptak. I co parę sekund wydaje z siebie krótkie tiiii. Kwili w nocy, a to kwilenie nie brzmi znajomo: zna się już przecież wszelkie miejskie ptaki wraz z charakterystyką ich popiskiwań. A i na wsi bywałem, choć nie była mi dana ornitologiczna pasja, nie śmigałem po łąkach z lornetką i siatą na stworzenia latające i pełzające, to jednak pamiętam te opierzone pokasływania, pohukiwania, gwizdy i chrząknięcia. Więc Ten niechybnie musi być zwierzęciem nocnym, okazem egzotycznym, który uciekł pewnie jakiemuś amatorowi nielegalnego przemytu fauny z Afryki czy innej Azji. A może i z lasów tropikalnych tej południowej z Ameryk, gdzie w dorzeczu najdłuższej z rzek fruwa zapewne połowa, albo jakoś tak, wszystkich ptaków ziemi, z tego sporo jeszcze nie odkrytych.
Kaszlnąłem cicho, ale znacząco, do Doroty, żeby i ona na chwile przestała udawać, że śpi i posłuchała. Odgłosy ptaszyny były słabiutkie, ale powtarzały się cyklicznie w podobnych odstępach czasu, dzięki czemu dostosowując się do tego rytmu, można było wyczulić słuch właśnie w chwili, kiedy wydawał jedno ze swoich słabych, delikatnych treli.
Mnie wydało się to od razu znakiem jakimś, że on wybrał sobie drzewo właśnie w pobliżu naszego bloku. A że nigdy żaden z sąsiadów nie wspominał nic o nocnych ptasich ariach, łudziłem się, że on tylko dla wybranych, że taki dobry omen. Dla nas, dla Doroty i dla mnie.
Czasami, kiedy przychodziły dni uczciwego snu i budziliśmy się nad ranem wypoczęci, a noce spędzaliśmy śpiąc jak dzieci, wtedy, kiedy długo nie słyszałem śpiewu małego, egzotycznego ptaszka, brakowało mi go. To komuś o nim wspomniałem, to pomyślałem, to obraz zbudowałem. Gasła jednak fascynacja tym niezwykłym stworzeniem, wyposażonym w doskonały aparat głosowy, i precyzyjny system pozwalający na wydawanie przecudnych nawoływań w niesamowicie do siebie przystających odstępach czasu. Odchodziła powoli aura przeżycia wyjątkowego. Zapominałem jakby. Widać do końca nie doceniałem faktu, że bogatszy mogę być – a lekceważę… Przypominałem sobie wtedy słowa Witoldo. Kiedy skonstatował, że już po któryś raz wypływa czy przybywa do Argentyny tego samego, 22 dnia miesiąca, napisał w dzienniku: ?Nędzarzu! Jeśli nie masz czego, chwyć się chociaż tego!? ? coś w tym rodzaju. Więc i ja się tego ptaka jednak chwyciłem. Też niby nic a może coś znaczy?
Pamiętam jak nocami, smakując nieprzeciętność tego zjawiska odmierzałem czas między sekundowymi sekwencjami treli. Zegarek na podłodze tykał siedem razy a egotyczny ptak odzywał się krótkim dźwięcznym tiiiii… Radośnie, z nadzieją na ratunek, mądrze jakby jednocześnie, rzewnie odrobinę; rozpoczynał swą nocną balladę – pohukiwał systematycznie, a dźwięki tej pieśni niosły się z nieubłaganą konsekwencją po okolicy. Z czasem doszedłem do wniosku, iż ptak ten w całym wielkim przestrachu, jaki go poraził, przysiadł po prostu na pierwszej lepszej gałązce drzewa najbliższego i sparaliżowany tkwi tam marniejąc. Że od momentu skonstatowania oczywistej zmiany swego otoczenie i po doznaniu traumatycznej iluminaci, mówiącej, iż świat jego raz na zawsze się zmienił, zawalił, nie może zwyczajnie zmienić swego położenia, nie jest w stanie nijak zadziałać przez to przerażenie. I piska po nocach.
Ja mu pomóc nie mogłem a nawet nie chciałem. Tak było dobrze. I słuchaliśmy z Dorotą nocami jego nawoływań jeszcze jakiś czas, zawsze w ciszy, w magicznym porozumieniu. Rzadko o tym wspominaliśmy. Pogodziliśmy się z jego nocną obecnością, ale nie wspominaliśmy już nikomu o jego jakże smutnej egzystencji. Tylko czasem w nocy szepnąłem do Dorotki, która akurat pięknie udawała, że śpi ??słyszysz. śpiewa…? A ona na to ??Tak? ? I odwracała się, przytulała mocno, byśmy mogli w uścisku udawać, że śpimy i zasypiać, jak Bóg da. ? Ja…ja też go kocham…
Czar prysł z czasem. Zaczęły się jakiś finansowe problemy w stylu dolar tanieje, czynsze rosną, jakieś scysje z właścicielami, wiosna, sny mocniejsze, upojne noce mimo wszystko, niepowroty…
Przeprowadziliśmy się. Do Doroty mieszkanka, co po Babci odziedziczyła już wcześniej. Cieplutkiej, małej kawalerki. Z oszkloną szafą i wiatrakiem pod sufitem. Z dużym biurkiem. Szybka przeprowadzka, jednak męcząca. Wieczorem usnąłem snem kamiennym. Dorota długo porządkowała. Kiedy przyszła położyć się w końcu, już nad ranem, przebudziłem się i… usłyszałem ptaszka.
Na przeciwko jest Duszpasterstwo Akademickie, z okolic którego dźwięk dochodził, więc rano, zdenerwowany i podniecony udałem się tam żeby raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości. Tam rozumiałem ? tu sobie nie życzę. Albo życzę sobie wyjaśnień. Pomyślałem, że przy okazji zrobię zakupy w sklepie, który jest za, więc mijając duszpasterstwo tylko dziarsko zadarłem głowę i idąc, patrzyłem.
I był. Pomarańczowy. Lśniący. Nawet świecący. Świecił kiedy wydawał dźwięk. Umocowany pod zadaszeniem był jeszcze rano aktywny. Bo ktoś zaspał i nie wyłączył. Wydający sygnał tiii, mały, kolorowy element alarmu. Poszedłem zakupić bułki i pomidory.

0Shares