29 Lutego
Oliwia zawsze była cudowna. Ową cudowność implikował niekonwencjonalny sposób myślenia. Od zawsze, od kiedy ją poznałem, Oliwia pragnęła mieć psa. Dużo myślała o psie. O wszystkim myślała poważnie, perspektywicznie, często odkrywczo, czasem dość przewrotnie, nigdy nie było wiadomo, co z tego myślenia się urodzi. Jakie szelmowskie pomysły spłodzi ten namiętny proces. Oliwia myślała inaczej niż większość z nas. Także o psie. Myślała o psie tak specjalnie, że w końcu przygarnęła kota. A kotów nie lubiła nigdy. Koty są przeciwieństwem psów, są wredne, głupie, nie dają poczucia bezpieczeństwa, pogadać z nimi nie można, kochać się ich nie da. Tak o kotach myślała Oliwia, kiedy rozmawialiśmy o psach. Bo rozmawiając o psach zawsze rozmawialiśmy o kotach. Z tym, że ja też nie chciałem mieć kota. Ja miałem w życiu za dużo kotów. Różnych, czarnych kocurów, kociaków.
Oliwia w pracy, pogrążona w myślach o swym psie, dostała propozycje przygarnięcia kota i zadzwoniła do mnie do domu, czy się zgodzę. Jej głos mówił, że ona tego chce, że radość jej to sprawi wielką, ten kot, miłosierny gest jej mężczyzny, bezwzględna aprobata dziwacznego pomysłu, zgoda na więcej obowiązków, na surogat rodziny. Wiedziałem, jak bardzo pragnie tego psa, więc bez zastanowienia zgodziłem się na kota.
Był dwudziesty dziewiąty lutego i minął już ponad rok odkąd kot był z nami. Tak naprawdę nigdy nie miał imienia. Przez cały ten czas nie doszliśmy do porozumienia w sprawie nazwania kota. Nigdy nie padło jednoznaczne, dwugłosowe ?tak? w tej kwestii. Błoto, Marian, Kot Bumbulot – na zawsze pozostały jedynie propozycjami. Ale tego dnia miało się to zmienić. Ale wcześniej było metro warszawskie.
Jechaliśmy. Oliwia siedziała, patrzyła na obrazek przed sobą i myślała, najwidoczniej o tym, na co patrzy. Wstała, zbliżyła się zapatrzona w graficznie rozpisaną trasę, którą jechaliśmy. Jedna niedokończona nitka warszawskiego metra ? kombinowałem teraz ? nie może przecież być przedmiotem tak głębokich refleksji.
Myliłem się. ? Z tą trasą jest coś nie tak. Nie jedziemy dobrze. ? powiedziała do mnie poważnie, nie ukrywając rosnącego zakłopotania, ale też nerwowego rozbawienia z fantastycznego odkrycia, z kawałka drżącej satysfakcji. – Jak to? ? zapytałem zaniepokojony.
Zawsze przerażały mnie wielkomiejskie środki komunikacji inne niż taksówki. Nie orientowałem się w kierunkach i przystankach, nie byłem zazwyczaj w stanie zapoznać się na spokojnie z treścią mapy, jeśli takową przyuważyłem. Mapa, czy inne pisemne wskazówki są pretekstem jedynie, by nie iść ciągle, by przystanąć i patrząc niewidzącym wzrokiem, nic nie rozumiejąc ? odpoczywać, koncentrować się, dokonywać wyborów. – Jak to, co jest nie tak? ? Oliwia ciągle patrzyła na mapkę hipnotycznym wzrokiem. Jakby chcąc ją odczarować, obnażyć jej mankamenty, ukryte znaczenia, wpatrywała się w czarny zygzak na białym tle. ? To jest wszystko nie w tą stronę. ? Powiedziała beznamiętnie. Zadrżałem.
Dwa razy wchodziliśmy do jamy w ziemi by stanąć na właściwym peronie, by pojechać w stronę centrum, by przejechać Pola Mokotowskie, Politechnikę i wysiąść w centrali. Nurkowaliśmy dwukrotnie by przystanąć tam, gdzie wagoniki niosły ludzi z Kabat w stronę inną. Trzy razy się pytałem, czy jak z tych Kabat pędzi, a my jesteśmy na ?Służew? – czy przystanie po jakimś czasie właśnie w okolicach Chmielnej, Rotundy i pałacu, tam gdzie już w miarę, czy zwolni tam na chwilę bym zrezygnował, bym się uwolnił i wynurzył gdzieś, gdzie wiem. ? Źle ? komunikuje konfidencjonalnym szeptem Oliwia ? bo tu, na tej mapce, początek jest w Młociny, a koniec to są Kabaty właśnie. A my powinniśmy inaczej. Odwrotnie nam było pisane, nie tak. Źle i nie w tą stronę prujemy.
Więc jednak. Na nic moje starania wcześniejsze. Na marne zabiegi całe. Znów pomyłka. Po raz kolejny okazałem się głupcem i ignorantem. Prostakiem pozbawionym elementarnego zmysłu orientacji. Nieokrzesanym prowincjuszem rozumującym, poruszającym się w małej, nieskomplikowanej, ba, prymitywnej skali.
– Ale ? niepewny swych racji, zdesperowany, nieśmiało bełkotam – chyba dobrze, mijamy co mijać mieliśmy, w dobrą stronę, kierunek odpowiedni. ? Mówię i pocę się, bo nie wiem, ale jeszcze: – Mapka chyba jedno, a my drugie. Może. Mapkę tak ktoś obmyślił, żeby tylko jeden kierunek jazdy był z mapką tożsamy, żeby tylko szczęśliwcy, co w tamtą stronę sobie jadą, żeby oni mieli i w drodze i na mapce tak samo. My musimy zaufać rozsądkowi i intuicji. ? Powiadam, nie ufając swej intuicji i rozsądkowi.
Po dziesięciu minutach Oliwia oderwała skoncentrowany wzrok od mapki, pogodniejąc do mnie się odwracała i uśmiechnięta lekko zaśpiewała: – AaaaaaaaaaaAAA, rozumiem już, o jejku… ? odetchnąłem, ryzyko się opłaciło. I dojechaliśmy szczęśliwie i skoki narciarskie zaczęliśmy oglądać w telewizorze.
A kot bez imienia oglądał z nami. Chociaż woli National Geografic z krokodylami czy pająkami. A Oliwia napierała bym przełączył, bo nudne. Ja, że jeszcze chwilę. Bo Polak będzie zaraz skakał, jeszcze dwóch trzech skoczków i możemy przełączyć. Oliwia ? czytała gazetkę jakąś kobiecą ? wróciła do lektury, ja śledziłem ślizg po rozbiegu jakiegoś Fina czy Norwega, czekałem na skok Japończyka, co się nazywał Funaki, a na imię miał Kazuioschi, czy jakoś dziwniej jeszcze. Zamyśliłem się. Wtem Widzę kontem oka, że Oliwia wzrok z nad lektury na telewizor podnosi i woła: – Ooooo, jest Polak, Krzysztof Funaki!!!
Krzysztof Funaki to od tej pory pełne imię i nazwisko naszego kota.
29 lutego trwał jeszcze. Jedną z informacji w telewizji był super news o człowieku, co tego dnia ma urodziny właśnie. Oliwia długo się nie zastanawiała. ? To on musi być bardzo młodziutki, skoro co cztery lata ma tylko urodzinki! ?Oliwia ?mówię ? weź się lepiej do nauki tych wierszy, co na egzamin do tej swojej aktorskiej masz przygotować. Czy tej prozy. Tego Becketa, czy innego. A z wierszy…Myśleliśmy o różnych poetach, do finału zakwalifikowali się: Baczyński, Wojaczek i Miron Białoszewski.
Więc poczęliśmy na nowo rozważać kwestie wyboru tekstu wierszowanego. To nie, to nie, to też nie. A może ? zaintonowała Oliwia ? może jednak właśnie tego, no tego, jak on miał, ten wiersz, o piecu, tego, no… Szymon Białowieski!
Szymon Wiślak – Zabrze
Więc, co o tym myślisz?