Po porannym biegu i głębokim wejrzeniu w oczy by zbadać reakcje źrenic należało się przebrać w monarowskie łachy, jak ktoś zdążył ? umyć i na śniadanie. Śniadanie marne. Jak to w takich instytucjach. Żeby podjeść należało napchać się chlebem. Dwa plasterki cienkiej wędlinki i serek topiony to nie San Francisco. Słaba herbata. Sprzątanie i znów społeczność. Tym razem jakaś organizacyjna. Przydzielanie obowiązków na cały dzień. Do pracy. Jedni mieli iść kuć ściany, inni na stolarnie, naprawa bramy, korekta ogrodzenia, karmienie świnek, ;jeszcze inni do ogródka pielić i rwać szczypiorek. Mnie wysyłali do pracowni artystycznej. Sam nie wiedziałem dlaczego w ogóle gdzieś mnie wysłano, przecież mieli mnie przenosić, a tu obowiązki tu, na miejscu. Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale chętnie poszedłem na ostatnie piętro, gdzie dziewczyny robiły witraże a kolega z którym miałem pracować lepił w glinie postacie: aniołki i inne maszkary, które miał niebawem sprzedać się na jakimś bazarze czy innym odpuście. Gdzieś na końcu głowy majaczyła mi myśl, że skoro przydzielają mnie do pracy, dają obowiązki, traktują jak każdego innego ?domownika?, może zmienili zdanie, może zostawią?
?lepiąc? pierwszego aniołka wzorowałem się na jednym już gotowym, już wypalonym, już pomalowanym, którego stworzył gość sierdzący obok. Wzorowałem się wzorowałem i zamiast aniołka wyszedł mi Hrabia Dracula pomieszany z Zombie, bohaterem Nocy Żywych Trupów. Nie rzeźbiłem piętnaście lat, mogłem wyjść wprawy. Ale szybko sobie przypomniałem. Placek gliny rozwałkowywałem pod folią, z takiego naleśnika zwijałem stożek, dolepiałem na górze główkę, na główce jakieś włosy, na włosach kapelusik albo bez kapelusika, jakaś szata czytaj kubraczek wdzięczny, jakieś rączki po ciele albo na brzuszku splecione w pokornym anielskim geście, plus oczywiście skrzydełka, z którymi kłopot był większy niż ze wszystkim innym, ale jakoś szło.
Coraz smuklejsze, coraz wdzięczniejsze, coraz ładniejsze, aniołki rodziły się w mych rękach. W uszach rozgrzewało jakieś Wrocławskie lokalne radio. Czasem zamieniło się słowo z gościem obok. Czasem ktoś przyszedł w odwiedziny do pracowni i chwalił, albo nie chwalił, ale patrzył. Z tyłu gdzieś kuli. Kurzyło się i pyliło jak cholera. Postanowiliśmy otworzyć ona. Było gorąca. Do uchylenia nadawały się jedynie lufciki. Okna zabite na amen. Się polatało po stołach i się razem jakoś te okna lufciki za pomoce młotków i dłut – pootwierało.
Od razu zrobiło się lepiej, to zajęcie, w które zaangażowanych było kila osób, jakoś napiętą i ?milczącą? sytuacje rozładowało, jakoś towarzystwo zintegrowało. Się lepiło kolejne aniołki słuchając doniesień radia o pogodzie sporcie i kulturze, a także o tym, co się dzieje w mieście. Dużo muzyki, raczej słabej, ale co tam, jakoś ?sztywne? obyczaje łagodziła i tak.
Osiem aniołów, dziesięć aniołków, dwanaście. Coraz ładniejsze, coraz wymyślniejsze, coraz odważniejsze, coraz bardziej ?aniołkowate?. Poszedłem na dół do pokoju napić się wody i przy okazji odlać. Na półpiętrze stoi kobieta, której nie znam, chyba przelotnie wczoraj widziałem, psycholog? Szefowa innego rodzaju? Lekarz? Rozmawia z kilkoma domownikami. Sunę obok a ona do mnie, zdziwiona: a pan co tu jeszcze robi? Pić mi się chce i lać więc krótko: a co mam robić? Rano na kurwa społeczności przydzielono mi zajęcie, więc je sumiennie i rosnącą radością wykonuję. ? Ale przecież powinien pan już jechać, pod Opole, do innego domu, decyzja przecież wczoraj zapadła, dlaczego pan nie jedzie? ? no ja szczerze, że nikt mi w żadnym momencie nie powiedział, że mam jechać, owszem, spakowany jestem, ale czekam aż ktoś coś zadecyduje, zresztą doszły mnie słuchy, że zawiezie mnie tutejszy kierowca, nie bardzo widzę siebie tłukącego się przez województwo całe pociągami i autobusami, tym bardziej, że nie wiem gdzie jestem tak geograficznie dokładnie i nie wiem gdzie miałbym jechać, więc nie wiem, lecę lać i pić, do potem seniorita. Skorzystałem z kibelka, wziąłem butle wody i wróciłem do moich aniołków. Pani na rozchodne powiedziała, że nie ma tu zwyczaju odwożenie nikogo gdziekolwiek i nie widzi powodu, żeby robić wyjątek. Odrzekłem, że w takiej sytuacji czekam i się nie ruszam, aniołki mi schną, niezdecydowanie jakieś panuje i chaos, nie będę nigdzie jechał sam, nic nie wiem o swojej nowej sytuacji.
Piętnaście aniołków, siedemnaście, dziewiętnaście. Zbliża się jedenasta, za godzinę jakąś obiad, już się na niego cieszę, a tu wchodzi gość i oznajmia, żebym się zbierał, bo kierowca właśnie jest i czeka, a czasu nie ma za wiele, bo musi niebawem być z powrotem.
Wstałem od stołu. Szedłem na dół. Mówię, że właściwie jestem spakowany, ale nie jestem pewien, czy ten kierowca będzie mi potrzebny. Gdzieś między trzecim a siódmym schodkiem z drugiego piętra na pierwsze, w przeciągu sekundy albo dwóch coś się dokonało, coś się w moim myśleniu odmieniło, za przyczyną jakiegoś nagłego irracjonalnego dziwnego impulsu odechciało mi się. Odechciało mi się jechać gdzie indziej w niewiadome kolejne miejsce. Zacząłem coś przebąkiwać, że raczej nie, że nie wiem, że chyba zmieniłem zdanie. A głowę miałem raczej podniesioną dumnie i z nerwem, ale nie widziałem nic, poza rosnących chaosem i zamieszaniem, bo moje wątpliwości zaszłyszał jeden i drugi i przekazał dalej, więc jeszcze niezdecydowany, ale pełen wątpliwości szedłem i zaszedłem i wziąłem wór i resztę rzeczy kosmetyki i inne pierdoły spakowałem, przebrałem się swoje ciuchy wreszcie i poczułem znacznie lepiej, wyszedłem z pokoju gdzie moje pakowanie obserwowało trzech, czym wprowadzali nerwowa atmosferę a też niemały tłok, więc czym prędzej wyszedłem i zarzucony gradem pytań: więc co? więc co? Więc gówno powiedziałem i że jadę do rodzinnego Radomia, tak se właśnie na szybko wymyśliłem.
Zostawiłem ich w niewiedzy i małym szoku i poszedłem na dwór. W szczypiorku kucała Anula i gadała z kilkoma kolesiami, którzy też kucali w szczypiorku. W słońcu, ładnie, wesoło. Spróbowałem ją zawołać i zaraz podeszła. Powiedziałem, że podjąłem decyzje że nie jadę nigdzie dalej tylko wracam. Odszedłem szybko po słowach, że nie mogę jej namawiać, niech sama w samotności i ciszy podejmie decyzje. Jeśli postanowi wracać ze mną, ja jakiś czas czekam tam, gdzie rano biegaliśmy. Okolice znanego mi już dobrze parkingu. Zostawiłem ją wyraźnie skonsternowaną. To ja ją namawiałem wcześniej do pozostania. To ja przekonywałem, że tak też będzie dobrze, że ja gdzie indziej, ona tu. Że będzie ok. A tu przyłażę i prawię, że nagle zmieniłem zdanie. Wróciłem do budynku. Tam już niezłe zamieszanie. Poprosił mnie do gabinetu doktor. Wiedziałem, że będzie namawiał i przekonywał. Postanowiłem być niezłomny. Nie zrzucę już, wiedziałem, moich własnych łachów na rzecz monarowkiego gówna. Decyzja zapadła. Ale wszystko było jeszcze jedną wielka niewiadoma. Miałem zostać przed południem w słoneczny upalny dzień w jakiejś wsi pod Wrocławiem. Bez pieniędzy, z rozładowanym telefonem, z ciężkim i nie wygodnym worem, bez kontaktu i wiadomości ani ze świata, ani z ośrodka. Nikt, wiedziałem, nie powie mi już, co się tam dzieje. Ale społeczność jak to społeczność postanowiła zwołać szybką społeczność. Społeczność dotyczącą mojej dziwnej niespodziewanej decyzji. Bardzo byłem ciekaw. Co ta społeczność, potem, co Anka. Dzwon zabrzmiał kilkukrotnie i wszyscy z radością rzucili swoje nędzne obowiązki i przybiegli do sanktuarium Pana Marka. Wszedłem tam już na luzie, w swoim ubraniu i trampkach, których z jakichś tajemniczych powodów nie kazali mi zdjąć, co wcześniej przytrafiało się każdemu i wielu siadywało na ?społeczności? w samych skarpetach. Byłem panem sytuacji i ośrodkiem zainteresowania wszystkich. To się lubi. Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle wątpliwości, tyle niewiadomych, i pół kraju do przejechania?.
CDN
Więc, co o tym myślisz?