Sajonara ćpuny cd.VI

 

Lekarz długo przekonywał, w swym przytulnym schludnym gabinecie, żebym pojechał gdzie mnie wysyłają. Żebym przynajmniej nie ?ciągnął? za sobą Anki. Odpowiedziałem, że ja decyzję podjąłem. Że Ankę poinformowałem i zostawiłem w spokoju, żeby sama zdecydowała. Lekarz mówił długo i przytoczył wiele argumentów. Zwróciłem mu uwagę, że moja decyzja jest ostateczna, nie będę już nic odkręcał (oni kurwa społeczność podjęli decyzje nieodwołalną, podjęli ją na podstawie garstki danych, która była bardziej niewiedzą żałosną, niż jakimś poznaniem, wiec dlaczego ja nie mam podjąć równie odważnej decyzji dotyczącej mojego własnego życia, skoro patrząc na to z perspektywy tych dwóch trzech dni, nie podoba mi się, może nie tak jak koleżance, ale jednak nie, nie dla mnie to. Decyzje podjąłem spontanicznie, kierując się bardziej przeczuciem, odruchem, intuicją?), jednak mam świadomość, jak bardzo jest owa decyzja ryzykowna i jak brzemienna może być w skutki. Namawiał i perorował długo. Powoływał się przy tym na swoje doświadczenia. Jako osoby uzależnionej i jako lekarza, który latami już nie pije. Weszła dziewczyna, bez pukania, dziewczyna z jakimś psychicznym problemem i poprosiła o coś na sraczkę: od dwóch dni większość domowników cierpiała na rozwolnienie, jakaś grypa żołądkowa czy wywołane innym zatruciem gówno. Świadczyło to oczywiście o wątpliwym przestrzeganiu higieny w tym miejscu, co nie pozostawało bez wpływu na moją decyzję. A przynajmniej na jej późniejszą obronę.

Lekarz bardzo grzecznie i z jakąś nawet czułością, która prawie mnie wzruszyła, wytłumaczył tej biedaczce, że ma teraz pacjenta, że rozmawia, żeby poczekała, bo dwóch pacjentów na raz przyjmować nie może. Poszła, ale zaraz przyszła, ona w ogóle tam na korytarzu obok drzwi doktora przebywała czas cały. Widocznie dostawała coś dobrego. Nie tylko na sraczkę.

Wyszedłem od lekarza i powiedli mnie na ?społeczność?. Zwołaną specjalnie z okazji mojego postępowania.
Jako że nie było jeszcze kogoś ważnego, kogoś ?decyzyjnego? ? czekaliśmy w milczeniu. Wszystkie oczy zwrócone na mnie. Ja to na podłogę, to przez okno, to na te dziwne twarze, to na Ankę, która siedząc po przeciwległej stronie sali wydawała się nieodgadniona. Nie mogłem, nie śmiałem, nie chciałem do niej bezpośrednio zagadać. Czekaliśmy więc i nic nie było jasne. Mogli jeszcze zmienić zdanie i mnie zatrzymać, mogli mnie jakoś namówić, żebym jechał pod Opole, mogli pognać nas razem. Mogli pewnie wiele, nie wiedziałem jednak, czego chcą. A byłe już trochę poirytowany, zły, zniecierpliwiony.

Przyszedł jakiś gość i zaczęło się. Dlaczego? Po co? Jak? Krótko tłumaczyłem, że taka jest moja decyzja, podjąłem ją spontanicznie, nie wiedzieć czemu, ale podjąłem, że nie zmienię jej, że niech kierowca jedzie gdzie ma jechać beze mnie, że dam sobie radę. Nadmieniłem, że ma to oczywisty związek z ich decyzją o przeniesieniu mnie gdzie indziej, że tu mam skierowanie, i nie będę się jednak podporządkowywał niezrozumiałej decyzji zgrai trzeźwych ćpunów. Oni na to, dlaczego ciągnę za sobą tą dziewczyną, biedną Ankę. Nie ciągnę, powiedziałem, ona podejmuje decyzje, jest dorosła, sam ją jeszcze wczoraj do wytrwałości namawiałem, ale podejrzewam, jaką decyzje podejmie, bo ją znam lepiej i nic wam do tego, dlaczego i jak i co. Znowu mała burza w szklance wody. Znowu ataki. Widzę jak dwóch szepce do Anuli już od jakichś pięciu minut, a ona słucha, więc podejrzewałem, że namówią, że nie ma co tracić czasu, że powinienem wstać i wyjść. I pojechać. Złapać stopa do Wrocławia. To nie powinno być trudne, godzina dwie czekania. To tylko parę kilometrów. Ruchliwa trasa. Prosta droga. Tam na dworzec PKP. Pociąg do Radomia albo do Wawy. Bilet kredytowy. Na koncie jakieś pieniądze jeszcze miałem, coś do żarcia i picia by się w Żabce czy innej Biedronce kupiło. Nie tak się wychodziło, nie tak się wracało, nie z takich opresji obronną ręką.

Przypomniałem sobie jednak ciągłe anine narzekania, namowy, by uciekać, by wracać i kiedy zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie, kiedy atakowali, kiedy czepiali się, kiedy i ja niegrzecznie zacząłem odpowiadać, wtedy ktoś powiedział ?dobra, wychodzisz? , wstałem, wolno poszedłem do drzwi, stanąłem w nich i powiedziałem ?Anka, chodź??
Oburzenia społeczności wywołane tym moim pożegnaniem słyszałem już tylko z oddali, bo wiedli mnie we dwóch do wyjścia, że pozbyć się jak najszybciej. Pytali jeszcze po co to powiedziałem. Bo i tak by za mną wyszła, wiem ? odrzekłem. Ale przecież nic nie wiedziałem.

Trzymajcie się ? powiedziałem wychodząc za bramę ?ośrodka? do dwóch odprowadzających. Odpowiedzieli tym samym.
Skręciłem przez furtkę w stronę tych traw, pól i łąk przy parkingu i położyłem się pod drzewem opierając głowę o wór. W cieniu. Był upał. Miałem półtora litra wody lekko gazowanej. Dobre i to. Trochę doskwierał mi głód (wyszedłem jednak przed obiadem, serwowanie którego i tak skutecznie opóźniłem), ale kiedy odetchnąłem świeżym powietrzem i spojrzałem na bezkresne pola i niebieskie niebo, ulżyło mi. Mocno mi ulżyło. Leżałem.

Najpierw na sto procent pewien, że Anula wyjdzie i wrócimy se razem, po godzinie zacząłem mieć wątpliwości. Zacząłem coraz częściej przechadzać się. W słońcu. Optymistycznie jakoś. To znów leżałem i rozmyślałem. Pomyślałem, że poczekam jakieś trzy cztery godziny, może nawet do ich wieczornego grupowego spaceru, i wtedy, kiedy chłodniej już, pójdę w trasę i rozpocznę drogę powrotną. Czas mijał. Nic się nie działo. Upał nie ustawał. Nikt nie wychodził. Tylko jakieś samochody wjeżdżały i wyjeżdżały. Leżałem.

CDN

1Shares