Leżałem na tej podłodze i szczerze nie wierzyłem, że uda mi się tego dnia wstać. A kolega, słyszałem, tarmosi się, odgraża do syna, że wychodzi do pracy. Koszmar. Będzie chciał, żebym wyszedł z nim. Nie dam rady. Nie ma siły. Umrę, ale zostanę. Ledwo mogę usiąść na tej wykładzinie na deskach, a i to bezcelowe.
Ser powiedział: Idę do roboty. Ja powiedziałem: Serze, nie dam rady wstać, uwierz, może później. Ser powiedział: w razie czego jest Kuba (syn). Ja na to: ok., jak wydobrzeje, Kuba mnie weźmie i wypuści.
Leżałem. Przez pół nocy widziałem już piwo stojące na półce koło drzwi. Pojawiło się tam w nocy, kiedy już nie spałem tylko walczyłem z falowaniem materaca pompowanego, pół wypompowanego, pół rzucającego mnie z jednego brzegu, w drugi, z falą wypukłości morderczej po środku. Kiedy kolo wyszedł zapytałem Kuby, który spał sobie (słyszałem, że nie śpi) w pokoju obok: Kuba, napiję się tego piwka, co tu stoi, co? Może mi pomoże? Kuba powiedział: napij się, pewnie.
Chłodna tatra duża, nie wiem czy nie jakaś większa niż duża, nie wiem, nie wiedziałem, liczyłem na efekt placebo, na zbawienne działanie alko.
Piłem małymi łyczkami. Człowiek uczy się całe życie. Czytałem wszystko Pilcha, przeoczyłem swego czasu jeden tekst. Jedną frazę. Doświadczeni koledzy mnie nie nauczyli. Kiedy wracałem z Anglii autobusem do Polski, do Si, wtedy, co spadł samolot, i ja zacząłem pić, i piłem, i postanowiłem rzucić wyspę i pracę w opiece, i postanowiłem przyjechać do Si by żyć z nią szczęśliwie, i wtedy wybuchł wulkan, i ja bookowałem bilety na samoloty, które potem odwoływano, i zdecydowałem się na autobus, bo czekać już nie chciałem, nie mogłem, bo pić już nie mogłem, kasa się kończyła, z pracy zrezygnowałem, z Asią byłem umówiony, czekałem, samoloty spadały, Tupolewy spadały, Rynairy nie odlatywały, Wizzary siedziały z poddtulonymi ogonami, nie odlatywały, pozostał autobus, którym w końcu wyjechałem, i jechałem, i piłem po kryjomu słabe piwa, i dojechałem do Polski, i zatrzymaliśmy gdzieś w Wielkopolsce, i wyszedłem na szlugę, i był bar, i poszedłem, i zamówiłem sto polskiej czystej, i wypiłem na raz, i chwile maiłem w sobie, po czym oddałem z krzykiem z hukiem i wyrzutem dalekim, i już tak wszystko oddawałem, aż do Warszawy, gdzie na Zachodniej czekała Sia, i taksówka, i byłem bezpieczny, byłem u siebie, byłem kochany, było dobrze i już nie rzygałem.
Później czytałem gdzieś u Pilcha, że jak takie niebezpieczeństwo, że kiedy człowiek przepity, wymęczony, niezdrów, a pić się chce, to tak, to gorzała najlepsza, ale małymi, maleńkimi łyczkami, powoli, spokojniutko, kropla ożywcza po kropli, za późno.
Ale teraz już wiedziałem, jednak gorzały nie było, był browar. Cóż zrobić. Małymi łyczkami piłem. Dobry był skurwysyn. Ale coś się działo w trzewiach i należało uważać, co by chłopakom dywanu wykładziny nie przybrudzić.
Siedziałem na dupie na tej podłodze, patrzyłem na półki z książkami, na półki z płytami, na półki z czymś tam, na ciuchy porozrzucane, na ściany z hełmami i wiatrówkami, i modliłem się, żeby nie oddać, żeby nie rzygać, żeby coś zadziałało, żeby na chwile choć mi się poprawiło, na tyle, żeby wstać spróbować, żeby ten dom się nie chwiał więcej, żeby ściany nie falowały, żeby podłoga się nie zapadała, żeby otwory drzwiowe nie zmniejszały się podejrzanie i sprytnie, żeby słońce za oknem wyszło, albo przeciwnie, żeby dzień nie wstawał, ale jak wstanie, żeby słoneczny, powinienem gdzieś mieć okulary, jeśli na jakieś nieszczęście będę musiał wyjść, choć to nie wyobrażalne i okropne, to okulary, to czapka, to nie wiem, koc, kołdra, taksówka z przyciemnianymi szybami, tunel pod ziemią, lasem z Jerzowej Wolu na Ustronie, więcej lasów, czy jest tyle lasów? Żeby się przedrzeć, niezauważony, niewidzący. Wypiłem pół i wyrzygałem. Wypiłem drugie pól i wyrzygałem. Ale wstałem, poszedłem na ławkę. Znalazłem drugie. Wypiłem. Wyrzygałem, wypiłem trzecie. Wyrzygałem. Siedziałem na ławeczce na dworze i nie wiedziałem, czy zrobiło mi się choć odrobinę lepiej, czy nie. Wiedza to była nieosiągalna.
Więc, co o tym myślisz?