Po tygodniu? zastanawiam się czy nie rzucić się do Polski. Na powrót. Za nijaka ta praca. Za życie tu przypadkowe. Zbyt dużo nowych imion, egzotycznych często, za wiele tych samych ścieżek pokonywanych o tej samej porze takich samych dni.
Tam robiłem coś. Coś polegało na nie robieniu niczego specjalnego. Ale zawsze. Nie praca, ale kreatywne myślenie żeby czymś jednak się zająć. Żeby załatać czas. Żeby złamać dzień. Wyjść z czterech ścian. Ścian w coraz gorszym stanie: walących się, ale nośnych. Ścian, które są mapa moich marzeń. Nie spełniających się przepowiedni, indeksem wspomnień i porażek, schematem dróg nieaktualnych z postarzałym rozkładem jazdy środków transportu nielegalnego, niebezpiecznego. Gorzej z ludźmi. Pogadać. Rutyna. Otwieranie oczy we mgle ciemnej godziny piątej nad ranem Oczy już się nie zamkną, by dać podobrazie tym dziwnym erotycznym dramatycznym nierealnym przedstawieniom. Mózg przestawia się już tryb nie myślenia a planowania kroków lilipucich mających markować działanie w nadchodzącym dniu. Dniu podobnym do dnia jak i tu, tyle że inaczej podobnym. Podobnym pod tym względem, że będzie robić zupełnie co innego, ale wedle tego samego schematu. Odwiedzałbym babcie. No należy się jej jak nikomu. No może jeszcze się będzie komu należeć, ale nie nadaje się na odwiedzacza więcej niż jednej osoby w potrzebie. Raczej odwiedzam tych, co mi potrzebni. Nie odwiedzam grobów, a znowu jest ?okazja?. Kurwa. Kolega, w moim wieku, młodszy nawet, jak to możliwe, dziwnie się z tym czuję. O jak dziwnie. Nie odwiedzę. Ale odwiedzałbym babcię, chodził pogadać tu i tam, znajdował sobie zajęcia może i potrzebne, jak wizyty w urzędach, spotkania z lekarzami, pogoń po instytucjach. Korespondencja. Żeby wybrnąć. To wszystko takie, że dałoby się bez tego żyć, co też czynie. Ale jednak wróciłbym do tego. Pooglądać polska telewizje i nie chcieć jej oglądać. Planować kolejny wyjazd. Ciocia Basia, fraza już jak hasło. Z krzyżówki. Jolki. Ciocia Basia z Jolki. Drukowanie. Pogadanka, odwiedziny codzienne, pewne, stały punkt programu. Rytuał. Otworzyć biuro firmy koło pokoju Cioci Basi i nawet straty przynosząc, a być w centrum życia pożytecznego, pracowniczego. Ciocia Basia z Jolki od Wernera. Pieczara ze Szklanej (nomen omen). Górki z Malczewskiego, gdzie castingi. Urzędy rozsiane jak stwardnienie. Jest gdzie po co się ruszać. Nie jak tu, tylko z nory do hotelu, który dziesięć minut drogi, że w zasięgu wzroku. Ubrać się ciepło na te rodzime mrozy, a nie oglądać autochtonów paradujących w podkoszulkach w połowie listopada. Mieć żeby możliwość pojechania do Warszawy. O, to ważne, choć na siłę. Znaczy dla miasta, nie dla mnie. Ale tam nie moje miejsce, musiałbym se znaleźć. I znajdę, czekaj czekaj. Zostałbym też tu, ale myśl o powrocie częsta prawie prawie jak myśl o niej. Jezu. Czy byłaby to głupota, czy raczej nierozsądne tu miotać się uczuciowo i nie wiedzieć gdzie jak postawić właściwy krok. Więc siedzę na sofie czy łóżku i nie wiem, co lepsze. Facet który nie wie czego chce? Mówią, że dupa. Czy ja wiem. Wiem, wiem nawet więcej, wiem czego nie chce. Ale to tajemnica, jak i to czego chce, jest tajemnicą, mniejszą. Jeść to żarcie polskie na Świętokrzyskiej. Jeść, obżerać, się. Tu je się mniej. Mniejsze potrzeby? Nie ma czasu? Apetyt jest jakiś uśpiony. Tam dieta niczego sobie i obfite posiłki ? tu niezorganizowane niedojadanie. Także nora, babcia, kumple vel koleżanki, ciastingi – o tak, dla tego warto, warto było kiedyś, warto będzie w przyszłości. Kina w Wawie. Koncerty w grodzie. Pieniądze. Mało, że prawie by było brak. Czy to by się zniosło? Zniosłoby się, ale człowieka by to ciągle wkurwiało. Tam życie zorganizowane wokół ciastingów, jakże przyjemnych, wizyt u Gela, jak wyżej. Odwiedzin babuli. Organizowania pieniędzy, tych niezarobionych, jakoś i to wychodzi. Ale człowiek nie wychodzi na swoje. Czegoś zawsze brakuje, choć, dziwne, brakuję coraz mniej, człowiek ogranicza potrzeby, potrafi już żyć jak asceta. Są potrzeby emocjonalne, uczuciowe, kulturowe, realizowanie siebie. O religijnych nie wspominam, bo się nie znam. Czego brakuje tu? Lenistwa do bólu, zrozumienia, komunikacji samoistnej niezobowiązującej gadki, ładu jakiegoś, harmonii życia i pracy. O, to dużo. Dużo brakuje. Czy to się kalkuluje? Co lepsze? Czy trzeba wybierać? Czy trzeba teraz. Czy wziąć na przeczekanie? A co jeśli okaże się, że nie było na co czekać? Ale już lenistwo nadchodzi, nadchodzi czas odpowiedni dla mnie. Się złożyło dobrze.
Więc, co o tym myślisz?