To musiało się tak skończyć. Ktoś musiał podjąć odważną decyzje. Koniec. To trwało już zbyt długo i szło w nieznanym a niebezpiecznym kierunku.
Neil nie wytrzymał. Jako pierwszy postanowił coś z „tym” zrobić. Kilka dni temu wziął i zabrał do siebie do pokoju, po kolei: telewizor nowy płasko ekranowy, X-Box i wszystkie gry na płytach, swoje ulubione i preferowane ostatnio (ku mojemu zdziwieniu a nawet oburzeniu) Wii. Wziął i zabrał i postawił w swoim pokoju i oznajmił, że będzie się izolował. Będzie grał u siebie w pokoju, zamknięty. Koniec wspólnych biesiad wieczornych, które przeciągając się do późnych godzin nocnych, godzin wypełnionych spożywaniem. Bo to wszystko prowadzi donikąd.
Oczywiście i ja od tygodni myślę o jakiejś zmianie. Nie jest łatwo. Wielka jest siła przyzwyczajenia. Zmieniłem swoje alkoholowe nawyki. W trakcie ostatnich tygodni pije codziennie. Wieczorami. Różnie: kilka do kilkunastu piw plus jakieś winko, jedno czasem dwa. I idę spać o tej pierwszej drugiej w nocy i śpię nawet i budzę się ciągle pod wpływem, ale ubieram myję jem szybkie śniadanie i lecę do pracy. W dni pracownicze. W inne też wstaję rano bo nie mogę spać dłużej niż do siódmej ósmej rano. I nie piję od razu po przebudzeniu, nie piję w ogóle w ciągu dnia choć czasem jest co i czasem jest możliwość. Nie mam ochoty. I tak to trwa. Dzień za dniem. I już jestem zmęczony. Więc myślę od jakiegoś czasu o zmianie tryby życia. Ale Neil był pierwszy, za co mu dziękowałem. Oczywiście najpierw poczułem się urażony! Jak to? Jedyne wyjście to izolacja?! Jedyne wyjście to uciec ode mnie, zabrać zabawki i pocałuj się w dupę? Że niby ja tylko winny i jak się mnie wyeliminuje (no, ograniczy..) to wszystko będzie w porządku?
Przyzwyczajony już do wieczornego alkoholowego porządku w towarzystwie, na początku nie mogłem sobie wyobrazić, jak to będzie. I jest jak jest, czyli tak jak było, bo ten desperacki krok kolegi, pomysł z izolacją, ucieczka z zabawkami, wszystko to okazało się nie trafione, bo jest jak było i pewnie tak już zostanie. Tylko jest więcej miejsca w living roomie, nie ma tych gier, co to w nie ja sam nigdy nie grałem a grający tylko mnie irytowali, bo zamiast oglądać programy muzyczne czy inne dokumentalne na BBC Four, gapiłem się w ekran, na którym w kałużach krwi spazmach i pojękiwaniach ginęły zombie, ludzie, żołnierze, potwory.
Gram w lotto. Tu, na wyspie, online gram, dychę funcików płacę, wybieram pięć liczb od jednego do czterdziestu dziewięciu, plus dwa szczęśliwe numerki, od jednego do dziewięciu. Tam oj w Polsce są ludzie, którzy kupują co jakiś czas los na loterii dla mnie. Najczęściej wtedy, kiedy wiem – jest dużo do wygrania, wtedy daję znać, proszę, napominam, i zaraz mam, gram, wygrywam. Wygrywam za każdym razem. Miliony. Dziele tą kasę w myślach między rodzinę i (niektórych) znajomych. Mieszkanie w Warszawie, domek w Londynie czy też trochę pod. Wycieczka dookoła świata. Samotnie? Może tak, może nie, kto wie… I czy tych pieniąchów będzie na samochód z kierowcą? Bo tego prawa jazdy się chyba nigdy nie zrobi… Przejechało się przecież stolicę wzdłuż i wszerz, zjechało Radom do cna, ale zawsze się wiedziało, że należy wykupić jakieś ekstra lekcje, że trzeba jeździć z Agą, w ramach treningu, że nie jest się gotowym do egzaminu, że to jednak za skomplikowane, że mimo poruszania się coraz swobodniej, mimo rosnącej pewności siebie za kółkiem, mimo wszystko – nie jest się gotowym. Bo to zawsze krawężniki zbyt kuszące i przymus na nie wjeżdżania, czy ronda za „wesołe” i niemożność z nich zjechania.
I zawsze się powtarzało, odpowiadając na niekończące się pytanie, dlaczego dopiero teraz prawo jazdy, się odpowiadało, że się miało pewność zawsze, że po trzydziestce będzie już tak dobrze, że się będzie miało i samochód, i kierowcę. I się dodawało, że życie zweryfikowało, i się nie ma ani jednego, ani drugiego. Choć wiele razy w ciągu tych ponad trzydziestu lat, miało się to jedno, to drugie, czasem dwa na raz.
Spędzam ciepły słoneczny dzień w tych kilku ścianach – trzeźwy. Już trzeźwy. Otrzeźwiały bez żadnych niepokojących symptomów odstawienia. Widać, można. Dostałem przesyłkę: płytę Cd dark side of the moon. Jeszcze kupię słuchawki w Tesco (zamiast ośmiu browarów i dwóch win) – będę słuchał z telefonu. Mam magiczne wspomnienia związane z tą płytą. Były dni, tygodnie miesiące kiedy rezydowałem na Solskiera w grodzie u Izy, która zmotoryzowana woziła mnie samochodem, czym imponowała i radowała zarazem. U niej byłem izolowany, koleżanka dużo jeździła, ja siedziałem w jej chałupie. I ta izolacja niekoniecznie do trzeźwości mojej się przyczyniała, wręcz przeciwnie.
Neil zabrał zabawki i to dało mi do myślenia. Więc wytrzeźwiałem i mam postanowienie już się nie szarpać dzień w dzień.
Te miliony. Co wygrałem, nie pomogą mi w kompletnym wytrzeźwieniu. Ale nie zaszkodzą za mocno, nie zaszkodzą…
Więc, co o tym myślisz?