jak biegnę to idę

Łatwiej było wrócić do czytania niż na przykład do biegania. Przez dwa miesiące melanżu ani nie latałem po osiedlu w białych adidaskach ani nie wziąłem do ręki książki. Podczas usilnego nie pojawiania się w Muzeum Wsi Radomskiej, jeśli biegłem, to do taksówki, bo padało, albo jeśli biegłem, to szybko szedłem, żeby wypłacić jakieś grosze z osiedlowego bankomatu, bo suszyło. A szedłem szybko bo na przestworzu nie czułem się komfortowo. Nie czułem się swobodnie. Nie czułem się u siebie. Czułem się chujowo i chciałem jak najszybciej zaszyć się w czterech ścianach bezpiecznych i pić. I już pić.

Jedyny kontakt ze słowem pisanym miałem wtedy, kiedy siedząc u Edka (w moim byłym pokoju na Świętokrzyskiej, w dziecinnym wcześniej Nataszy, potem moim młodzieńczym, gdzie z wieloma dziewczynami, ech…)

Edek czy całkiem pijaniutki, czy trzeźwiejszy deko rozwiązuje krzyżówki. Te nędzniejsze. Proste. A ja w tym melanżu często z nim, u niego, na fotelu, przy biurku, z boku. I on rozwiązuje. A ja się dopytuje, domagam, żeby dał hasło. Daj hasło!

Właśnie mijają długie cztery tygodnie kompletnej trzeźwości, diety lekkostrawnej, zdrowej i spokojnej egzystencji. Biegać się nie biega. Znaczy raz się pobiegło, ale w połowie dystansu, jaki jeszcze rok temu pokonywało się bezbólowo i dwukrotnie, teraz w połowie się stanęło. Poddało się. Się szło dalej, powoli. Się spacerowało. Się wie, że to też jest sposób. To jest ok.. Jaa nie możesz biec, idziesz, i jak już możesz, znów biegniesz. Ale jakoś to mnie usatysfakcjonowało. Więcej: poczułem się zawiedziony.

Miałem biec dziś. Ale mi się nie chciało. Te parę pompek i podciągnięć na drążku z rana w zupełności mi wystarcza. I spacery. Jeszcze nie wyzdrowiałem całkiem. Jeszcze te pobyty w szpitalach, jeszcze te miesiące picia dają znać. Co to jest miesiąc? Co to jeden miesiąc?

Miałem biegać dziś. Tak postanowiłem wczoraj. Ale już miałem wątpliwości… Bo oto jem dużo. Nadrabiam straty. Straty to piętnaście kilo. Nadrabiam. Dużo spaceruję. Ćwiczę. Ruch. Apetyt. Jem. Ale cały czas żarł bym. A dieta mówi, że cztery pięć razy dziennie. A ja sześć, siedem, może nawet osiem. Nie żeby specjalnie dużo, porcje nie wielkie. Ale często.

Bez przesady, mówię, bez przesady. Nie będę co chwila wpierdalał tych zup, ryży, kaszek, kurcząt, ryb, warzyw, owoców. Pójdę, myślę i kupie sobie coś słodkiego. Co by się zapchać. Szedłem w żar i rozświetlenie. Gorąco. Zakupiłem delicje z nadzieniem o smaku wiśniowym, Marsa. Snickersa podwójnego, paluszki i loda w kubeczku taniego, bo se pożałowałem. Pochłonąłem co nieco i chciałem się opanować, i nawet mi się udało, ale paluszki mi wchodziły i wchodziły i nie mogłem przestać i zjadłem całą pakę i jadłem jeszcze wieczorem przed snem i podczas oglądania początku meczu Brazylia Włochy i dopiero jak zasnąłem zaraz, nie jadłem już.

Obudziłem się pełny jakiś. I bez chęci biegania. Zmusiłem się do tych pompek i podciągnięć. Ale wyrzut sumienia, że miałem biec, a nie biegnę. Więc, mówię, pobiegnę jednak, najwyżej znów będę spacerował. I już i już się szykowałem. Zamiast jak co dzień o siódmej zjeść zupę mleczną z kukurydzianymi, zjadłem tylko homogenizowany i byłem gotowy do biegu. Ala jak pierdolnęło z rana za oknem! Ściana deszczu. Opad potężny. Nieustający. Przez niewymienione nigdy okna w norze woda wlewa się nieśmiałymi jeszcze strumieniami. Ciemno. Ósma już prawie a ciemno.  Nie pobiegnę dziś. I w to mi graj. A czytać mogę i czytam. Właśnie skończyłem książkę co to wziąłem od Pieczary. Nawet zapytałem, ale nie uzyskałem jednoznacznej odpowiedzi. Więc wziąłem, jakby podkradłem. Ksiązka obiecująca. Nie Gela ta, pewnie Beaty, wziąłem w czwartek, dziś koło piątej rano skończyłem. Ponad trzysta stron, ale większość przeczytałem w podróży. Do Poznania w piątek (rozkopane pół wszystkiego w okolicah Głównego; na Przemysłowej w hotelu Topaz miała być rozmowa, ale się nie odbyła; dwadzieścia godzin jechałem i jechałem i wracałem, ale nie podczas rozmowy w hotelu, a rozmowy telefonicznej, podczas tej rozmowy z wyspami okazało się, że dobrze że pojechałem, dobrze że zadzwoniłem, dobrze że się nie odbyło, mam czego chciałem). Tak że dziś skończyłem ksiązkę. O świcie. Bo teraz jasno się robi wcześnie. Ale dziś zrobiło się jasno wcześnie jak zwykle ale zaraz zrobiło się na powrót ciemno. I mokro. I nie pobiegłem.

0Shares