Łikend z zalukaj. No, sobota jeszcze jako tako. Rano ruszyłem dupsko i pojechałem na 25 Czerwca. Tam se wysiadłem koło samochodówki i przespacerowałem przez Leśniczówkę. Nawet miło. Tyle że się zszedłem, zgrałem, spotkałem niechcąco z jakąś dziewczyną, która weszła na tą sama ścieżkę, szła tym samym tempem i w tym samym kierunku. Aby uniknąć spacerowania z nią ramię w ramie byłem zmuszony zwolnić. Nie miałem nic przeciwko spacerowaniu z nią ramie w ramie. Dlaczego nie? Ale jednak. Obca kobita. Nie do końca atrakcyjna. Ja wyciszony, nie skory do flirtu. Nie odezwałbym się, choć już, na samym początku, miałem ochotę. Zwolniłem więc.
Za jakieś pięć minut spotkałem się z koluniem i poszliśmy do niego. Tam remont. Dwóch robi. Jeden w łazience kładzie płytki, drugi w pokoju będzie malował. Znam obydwu. Oni się znają. Ale pracują jakoś oddzielnie. Ze sobą nie gadają. Cicho. Ciepło.
Przywitałem się, zamieniliśmy po słowie, poszliśmy. Do fryzjera. Ja chciałem na Słowackiego, kolunio doradził, że koło Sabatu jest lepiej. Powędrowaliśmy więc do centrum. Tam ja na fotel, kolunio na browara. U fryzjera przed lustrem zmieniłem Małolata. Też właśnie wyszedł ze szpitala. On był na nogi. Cokolwiek to znaczy.
Na browara bo suszy. Ostrzyżony na krótki artystyczny nieład skierowałem się do baru. Spotkałem go siedzącego na zewnątrz. Usiadłem i ja. Pogadaliśmy. Nie wchodziłem do środka. Jakoś niezręcznie. Nic nie zamówiłem. Chwile tam spędziliśmy i dalej w drogę. Kolunio to jechał, to prowadził rower. Ja szedłem tylko. Przez Skwerek. Przez Planty. Suszy dalej. Więc w Kornerze na jeszcze jeden browar. Telefon do Łołka. Będzie. To usiedliśmy, choć jeszcze zamknięte. Po piwo zawsze można iść do sklepu, spożyć miło przy zacienionym koronami masywnych drzew stoliku. Się usiadło. Ja poprosiłem o wodę. Zaraz miałem prawie litr niegazowanej. Głód. Ale co robić? Co robić? Na razie czekamy. Ma przyjść kolunio, znaczy Łołek, więc czekamy. Wiedziałem że to nie będzie dwadzieścia minut, jak przebąknął wcześniej kolunio. Wiedziałem, że dłużej. Ale bez przesady, bez przesady. Z godzinę siedzieliśmy. Wypiłem wodę, zjadłem paluszki. Kolunio wypił dwa, bo suszyło.
Teraz rower był już tylko prowadzony. Boczkiem boczkiem obok szkoły zawodowej na Grzecznarowkiego, boczkiem bczkiem przez Wiejską i Młodzianowską – na chatę.
Kolunio do rodziców (wniebowzięci z powodu potomka, co to ma nadejść niebawem), ja na Świętokrzyską. I już tylko zalukaj… No, może nie tylko, trochę kawałek książki dla odmiany, odrobina (śladowe ilości) TV na odmulenie, zawsze coś przegryźć, podpić, poćwiczyć. Ale zalukaj na całego. Się opłaciło na tydzień, się ogląda. Ale nie mam pomysłów, co. Kilka filmów, o których pamiętałem, że mam obejrzeć, obejrzałem, ale co dalej? Co dalej?
Sprawdzam na stronach z filmami. I nawet nawet. Coś się zawsze znajdzie. Tyle ze kopie tych filmów na zalukaj. I fonia. Ale niekiedy czasem z rzadka – daje rade obejrzeć.
Męczy mnie oglądanie w pozycji siedzącej. W dodatku na krześle, przy stoliku, który mi za biurko. Ale oglądam. Stary przytaskał dekoder hd. Ktoś mu wmówił, że będzie lepiej odbierać. A telewizor ciągle przedpotopowy, wiec jak. Ale nie przemówisz. Będzie lepiej niż na plazmie i koniec. A jedzie od niego! Jeszcze trzy cztery dni temu, kiedy bidny na moim garnuszku, zarzekał się, że też (no ba ja w z przyczyn oczywistych długo nie), że też długo nie. Wziął dziś emeryturę i pierwsze co pewnie zrobił, to coś wypił. Coś, to chyba tanie wino było, bo wali z paszczęki lepiej. I przysnął, i cały czas używa nadużywa słowa „w ogóle”. Znak to, że chlapnął. Teraz tylko czekam, kiedy go wyrwie z chaty. Pewnie niebawem. Będę miał kolejny „wesoły” miesiąc.
Rozmawiałem z kuratorem. Dokumenty znów w sądzie. Szanse że pójdę albo nie pójdę do więźnia są pół na pół. Pozostaje widzieć tą szklankę do połowy pełną. Tyle pozostaje.
Więc, co o tym myślisz?