La Riche Direction, turkus

Miesiąc i dzień trwałem trzeźwy. Znudziło mi się jakoś. A że było ich trzech i miałem się z nimi spotkać, gdzieś coś w środku mi powiedziało, że piwa się z nimi napije.

Napiłem się piwa, potem litr whiskey, następnie wciągnąłem worek gipsu z Ustronia, zapaliłem nie jeden nie dwa machy zioła, poprawiłem paroma piwami, później była wódka czysta i zero siedem jakiejś kolorowej, noc zleciała, rano się podleczyłem, ale jak wróciłem do nory to już tylko browar w ilościach śladowych i relanium. Stało się, wydarzyło, działo, po dwóch dobach czuje się jak nowo narodzony. Przebiegłem dziś rano pięć kilometrów. Prowadzę rozległa korespondencje w trzech językach z pięcioma osobami. Robię te pompki i podciągam się namiętnie na drążku w okolicach lustra w którym to zaraz co raz sprawdzam postępy przyrostu tkanki tak zwanej mięśniowej, minimalne są, ale są.

Mimo tego żem chudy, podczas tej pijackiej awantury z jedzenia zrezygnowałem, przez co miałem kolejny ostatnio dzień ścisłej diety, zero żarcia. Specjalnie źle to na mnie nie wpłynęło. W ogóle jakby nic się nie stało. Znaczy jednego poranka, tego pierwszego trzeźwego miałem małe wyrzuty. Całkiem chyba nie potrzebne. Całkiem na pewno nie potrzebne. Dziecinne. Naiwne. Małe straty finansowe, ale jakie zdobycze towarzyskie! Na drugi dzień w Sabacie (bo rano z „miejsca zbrodni”, gdzie całą noc, poszło się leczyć właśnie do baru) osiągnąłem taki błogostan (chociaż trochę to i owo puszczało, ale jednak atmosfera barowa i ciągle piwo), że udało mi się przesiedzieć od otwarcie do zamknięcia spotykając dziesiątki znajomych, jednych, znajomych zdziwionych i zaniepokojonych tym, że potrzustkowy spożywam, innych, nieświadomych, ledwo poznanych, pod wrażeniem, jak sami mówili, spokojem mym i nieskrępowaną nonszalancją i bezkompromisowością. Znudzony kadzeniem sobie i słodzeniem nudnym i płytkim, dokazywałem, ubliżałem, denerwowałem każdego prowokując do jakichś reakcji nie standartowych a ciekawych i w moich oczach pożądanych. Żeby było ciekawych. Jakieś pieniądze były, towarzystwo jak trzeba. Młodzież nieznana a ciekawa. Barmanka nowa (Pani Maria odpuściła tygodnie temu, Magda też odeszła niedawno temu, teraz czarna małolata podobno z urzędu pracy, nie z paciorkowej familii), czarnulka młodziutka, jakoś ponętna, miła, lekko zahukana, ale poruszająca się dość swobodnie, nad wyraz swobodnie, w Salbatronie trzeba być twardym, ona nie wygląda, nie wiem jak długo już pracuje, ale jakoś sobie radzi. Ja jak usiadłem o jedenastej rano na ławce najbliżej drzwi tyłem do niech tak wstałem na dobre o dwudziestej pierwszej, dziewczę często sięgało mi przez ramie po puste butelki i by wymienić popielniczki. Czułem ją…

Widziałem różne rzeczy. Ostatnio. Widziałem różne osoby. Dziwne. I mniej dziwne. Widziałem Nawiedzonego, który poza tym, że mówi dużo, nie jest tak dziwny jakby na to wskazywała ksywa.

Jutro rano pójdę w trasę. Znaczy pobiegnę drogą. Znaczy polezę wylezę pobiegać. Przebiegnę ile przebiegnę i jak wrócę wypiję kawe, zjem jajecznice i wyjdę znów, w jednym celu. Żeby zobaczyć coś, co mnie słoni do opisania. Żeby być świadkiem zjawiska sytuacji, o których będzie warto. Żeby sprowokować łażeniem zajście godne opisania. Bo ileż można o walca z nałogiem. O kolejnych przegranych. O nieszczęśliwych miłościach. O utraconych pracach i tych których jeszcze nie zdobyłem, choć są w zasięgu łapy. Czy o sprzeniewierzonych pieniądzach, straconych złudzeniach, zyskanych worach pod oczami, zawiedzionych i zawodnych terapeutach, kolegach, którzy sprawiają, że nie chce się lecieć?

Jeszcze dziś, czyli nie jutro, znaczy jeszcze wczoraj jest, więc nie pobiegłem. Ale już wiem, że biegnąc nie zobaczę nic że tak powiem inspirującego. Po pierwsze biegam najczęściej w niedzielę po szóstej rano więc widzę tylko tych nielicznych co o tej porze do kościoła. Psy rozjuszone mym biegiem, które za płotem toczą piane bo są tresowane na zabójców, mimo że wielkości wiewiórek liczniejsze są niż owi osobnicy, co do kościoła. Więc jak już pobiegnę i nic nie zobaczę, to wyjdę i może wtedy coś. Zresztą jakby nie patrzeć chodzę odrobinę, ale tylko odrobinę wolniej niż biegnę. Jest szansa, że coś mi w oko wpadnie. Pójdę w stronę berzy. Ze smutkiem minę bankomat, który często daje, ale jutro nie da nic. I pójdę dalej pogodzony z losem.

Co zobaczę?

Cokolwiek nie zobacze, czy zobacze, może sobie pierdolne kolor na włosach. Wyjeżdżam już z kraju od miesiąca i nie mogę wyjechać. Już mnie strzela, a jak mnie strzela, to do fryzjera. Zabić, albo ufarbować.

4Shares