tróskawy jak pomarańcze

Śniło się. U Nataszy. Dwa kible. W jednym akurat Nata. W drugim Sasza. Mieszkanie a jakichś cienkich, papierowo gipsowych ścianek działowych, kombinowane, wielkie obrazy w pokoju w którym spałem. I obudziłem się. We śnie. Jeden obraz, jakieś dwa na dwa – mocno niebieski, ciemno niebieski, jaskrawo niebieski, abstrakcja, geometryczna, niebieski i jakieś bladości, jakieś prostokąty zielonkawe. Drugi  – niebo, przesłonięte rozłożystą koroną drzew, nokturn, ciemno, niewyraźnie, niebo nad gałęziami pokrywała chmura czarnych sylwetek szybujących ptaków. Listowie lekko oświetlone wschodzącym słabo słońcem. Nie mogłem się dostać do ubikacji więc zacząłem jeść truskawki, stały w wazie na półce w pokoju innym, wąskim, wysokim. Owoce niektóre wielkości średniej pomarańczy, dobre, słodkie, z małymi szypułkami. Natasza proponowała Saszy terapie psychiatryczną która prowadziła Monika Monia z Kiss. Podobno takie ma hobby. Leczy. Podlecza. Terapeuci.

Obraz po mojej lewej mnie niepokoił, ten pejzaż nocny – nudził. Ale siostra malowała ostro tego czasu. Widać było, że ma jakiś twórczy okres i parcie na płótno. Na płótna. Cała góra zwojów czystych jeszcze płócien.

Obudziłem się (już na dobre, tu, w norze) i znów nie wiem – biec czy nie biec. Ale już walnąłem kawe, zapaliłem papierosa a nawet dwa, myślę i myślę. Ale nie o bieganiu. Myślę o pieniądzach. Kurwa ze mnie przyziemna i materialnie zboczona. Żeby jeszcze było o czym myśleć. A tu same drzazgi. I ta perspektywa wyjazdu. W końcu coś się wyklarowało. W końcu jest bilet. Na samolot, teraz czekam na wieści od tej tajemniczej Jennifer, co to na mnie czeka, albo nie czeka, chociaż dwa trzy dni temu napisała, że czeka, i żebym dał znać, kiedy będę. Więc wczoraj dałem znać, że będę. Teraz bilet na autobus z lotniska na Victorie. Teraz bilet na pociąg z Victorii do Bognor. Kto to kurwa kupi? Może mi to ktoś kupić, ale przy odbiorze biletu na stacji w Londynie musze przedstawić kartę płatniczą, które3j użyto kupując. Wiec chuj. Kupię za gotówkę na miejscu. Ale nie będzie czasu! Będzie mało kasy!

Jak doczekać jak przetrwać jak spędzić te dziesięć dni do wyjazdu. Jakieś dziwne parcie na szkło. Na to żeby się spotkać z koleżką jednym drugim i pierdolnąć conieco. A tu te małe pieniądze. A tu te rachunki. I brak angielskiego numeru. Zaginęła sim razem z nowiutką nokia co se ją kupiłem jeszcze tam, bo zazdrościłem tym, co mają. Ja mam szczęście do dziadowskich telefonów. Jak już mam jakiś klasowy, gubię albo… gubię.

Teraz będę się na wyspie jakiś czas posługiwał polskim. Nienawidzę tego. Nie cierpię. Ale zanim dojadę, zanim kupie, zanim doładuję. No dobra, żaden to problem. Ale kurwa jak jest tyle pierdół o których myślę, każda urasta do wielkości tych kurwa truskawek nadprzyrodzonych, fantomowych, gigantycznych. A jednak problem, bo chce mieć dużo, dużo na początek, dużo funtów. A tu trzeba te rachunki najpierw popłacić, bo inaczej jest opcja, że oni te telefony polskie powyłączają. Albo to, albo to. Jak mawiał mój trener siatkówki, albo rybki, albo akwarium. Co za alternatywa?!

I jeszcze lekarze. Do jednego, do drugiego. Leki. A w międzyczasie wizyta na Tartacznej, a tam lodówka z napojami i więcej niż kusząca perspektywa spożycia z redaktorem. Dużo tego. Gdzieś podziałem zgubiłem spokój. A jeszcze wczoraj byłem bardzo nie spokojny i kiedy dowiedziałem się, że mam bilet, i lecę, i nie idę pierdzieć (na razie) myślałem, że więcej spokoju,. A tu nie, a tu mniej, a tu więcej wątpliwości i myślenic.

Pamiętam sny, to coś znaczy. Dla mnie to dobrze znaczy. Ale co mają sny do tego, że mnie nosi i rozrywa z rana przy kawie kompie papierosie herbacie jeszcze przed śniadaniem?

0Shares