Flansza od półośki

Flansza od półośki

 

Niemoc tych piłkarzy przypomina mi moją własną niemoc… Miewam niemoce. Miewam niemoce szczególnie w nocy. Nie chodzi o te niemnoce. Sypiam najczęściej sam. Także brak wyzwań. Jak już sypiam z Nią, Te sprawy załatwiamy wcześniej, załatwiamy je dobrze. W nocy śpimy. Cenimy sobie sen, szczególnie Ona. Więc inne niemoce miewam w nocy. Po nocach. Wszelakie niemoce. Wszystkie nimoce. Straszne i dalekosiężne niemoce. Nic nie mogę całkiem. Jeśli idę, często nie mogę we śnie dojść. Jeśli chce lecieć, nierzadko nie potrafię pofrunąć. Spadam. Jeśli potrzebuję pieniędzy, zdarza się czasem, że liczę liczę liczę i  nie starcza. Nie znajduje. Okazuje się, że się przeliczyłem, że nie doczekałem, że miałem złudne nadzieje, że sam się oszukałem.

Piłkarze prezentują taką niemoc w przegranych meczach, że aż szkoda. Szkoda mi ich. Szkoda na te z góry skazane na niepowodzenie zmagania patrzeć. Niemoc piłkarska zwielokrotniona jedenastokrotnie. A potem zdublowana. Bo często jak jednych dopada Ta niemoc, innym idzie. Wydawało by się lepszych dopada niemoc, wydawałoby się słabszym idzie jakoś gładko. Nad wyraz sprawnie. Szczęście. Piłka nożna. Piłka jednych lubi, innych mniej. Zależy do dnia. Zależy może od dyspozycji. Dnia i trenera.

W niedziele mecz o osiemnastej był dla mnie nieosiągalny. Od za dziesięć siedziałem już w pociągu. Zawsze staram się na te pociągi osobowe z grodu do stolicy przychodzić wcześniej. Zajmować miejsca. Wybierać siedzenia. „Zasadzać” się i już tylko patrzeć, czekać. Na odjazd, na początek lektury. Zaczynać te rytuały konsumpcyjno-czytelnicze. Na te obserwacje, zapatrzenia. Zawieszenia i zniecierpliwienia.

Osiągnąłem przedostatni wagon, miejsce jedno z czterech wolnych, przy oknie, niedaleko kibla, zgodnie z kierunkiem jazdy, jakieś pół godziny przed planowanym odjazdem. I tak się zdarza. Jak człowiek się stara to czasem przedobrzy. Jak ja chce być odpowiednio wcześniej to jestem czasem za wcześnie. Pół godziny przed odjazdem już usiadłem wygodnie na siedzeniu. Rozłożyłem książki gazety,  „smakołyki i słodycze”, napoje. Usadowiłem się. Gotowałem się. Pociąg zaczął się powoli zapełniać tymi, co przychodzą mniej lub bardziej normalnie. I wtedy podali, że odjedzie z pół godzinnym opóźnieniem. Kurwa. I kurwa, i nic to zarazem. Bo niby nic, a coś. Niby nic, a rozpierdala misternie komponowaną układankę. Ale nic, kurwa. Zacząłem czytać wcześniej. Zacznę czytać wcześniej, pomyślałem, ratując wewnętrzny spokój i harmonie. Zacząłem czytać wcześniej.

Zapełniło się. Do tego stopnia, że usiedli siedzieli w koło dokoła wszędzie. Wszystkie miejsca zajęte. To po lewej, to na przeciwko i to po skosie. Gdzie indziej też. Wszystko. I jeszcze przyjechał, niespóźniony, osobowy ze Skarżyska i ucieszeni spóźnieniem warszawskiego wybiegli przebiegli i wbiegli tutaj i stanęli. I stali. Tłok. Siedzieli stali cicho. Po cichu. Włożyli do uszu małe czarne pączki słuchawek kwitnących telefonów. I milczeli. A mi głośno zadzwonił telefon. Wstałem i wyszedłem, mówiąc. Głośno. Żeby słyszeli. Mówiłem o nich, że siedzą, że stoją, że cicho. Że jeszcze dwadzieścia minut. Że dziwnie mi. Że niezręcznie patrzeć, jak pociąg stoi, oni siedzą, stoją, cicho. Bez ruchu. Bezruch. Milcząca statyka. Apatia. Rozmarzyłem się. Rozczarowany, rozmarzyłem się. Żeby jakaś awantura… Żeby protestowali, naradzali się, Żeby rozruchy… A oni tylko siedzieli. Ci co wstali, wstali tylko po to, żeby zapalić. I palili na peronie. W milczeniu.

Poszedłem do tego upatrzonego kibla. Bo już mi się zachciało. Wiadomo. I pytam brodacza, który pali w drzwiach: wolne? Zajęte? A widzę, że czerwona kreska pod zamkiem, że zajęte. Zajęte? Chyba zajęte. Ale i tak nie wolno podczas postoju. Mówi, i pali. A palić, kurwa, wolno? Pytam i mam ochotę dać mu w pysk. Tak mnie to spóźnienie i milczenie siedzących stojących z równowagi wyprowadziło.

Przyjechał pośpieszny do Krakowa osiemnasta jedenaście na tor obok. To sobie popatrzyłem jak biegają.

0Shares