a my paradoskalnie z watahą

Pan Krzysztof Varga dał w ostatnim Dużym Formacie tekst; ogólnie rzecz ujmując – o serialach. Jest o odkryciu amerykańskich naukowców, dowodzącym, że oglądanie seriali prowadzi nieuchronnie do otyłości, depresji oraz problemów z samokontrolą. Że oglądający seriale ciurkiem, zagłuszają w ten sposób poczucie osamotnienia oraz egzystencjalnego smutku.

„Binge watching” – rytuał oglądania seriali ciągiem , a więc obskakiwanie jednego sezonu w dwa, trzy dni: po naszemu – szał oglądania.

Później Krzysiek chwali ogólnie jakość współczesnych zachodnich produkcji. Że to niewątpliwie kultura wysoka, twór wybitny (to akurat o „Breaking Bad”), że potencjał edukacyjny etc. Że to  szekspirowska historia. Że korelacja miedzy wybitnymi powieściami a wielkimi serialami jest ścisła. Że seriale są dzisiaj odpowiednikami potężnych dziewiętnastowiecznych powieści.

Szał oglądania seriali nie powoduje u Kyla otyłości i depresji, wręcz przeciwnie, powoduje napady entuzjazmu, pobudzenia i radości.

Sam uprawiałem binge watching upojnie a nawet nieprzytomnie. Nie wiedząc o tym, binge watching stało się, przed dziesięcioma już laty (czy nosiło już wtedy tą nazwę, czy zostało nazwane?) solą dnia mego powszedniego. Nie wiem jak to się działo. Nie wiem, bo przecież pracowałem, miałem dziewczynę, tkwiłem już dość głęboko w szponach nałogu. Piłem kochałem wygrywałem spałem źle pracowałem i przegrywałem. Jak więc? Jak znajdowałem czas, żeby oglądać trzy cztery pięć sześć odcinków „Lost” dziennie?!

Dwie pierwsze części serialu ofiarował mi mój Chińczyk. Miał na imię jakoś po chińsku, ale kazał na siebie mówić John, czy inne Jamens. I tak już mu mówiłem. I tak już do niego mówiłem, prosząc go później serdecznie o wgranie do mojego kompa kolejnych dwóch  sezonów. O kolejne dwa, w tym ten ostatni – prawie błagałem. John, a może James mówił trochę po angielsku. Jednak nawet gdyby nie, moja determinacja żeby śledzić dalsze losy bohaterów, rozbitków, ofiary katastrofy lotniczej w pobliżu jednej z tropikalnych wysp, była tak wielka, że błagałbym po chińsku. Co tam po chińsku, błagałbym w jakimkolwiek, w każdym języku, we wszystkich językach świata bym błagał – byle dał.

Co tam błagał. Gdyby jakimś sposobem nie chciał dać, wykradłbym. Zamykali się w pokoju, moi Chińczycy – bo była i ona, o pięknie brzmiącym chińskim imieniu, którego nikt nie potrafił wymówić, a ja nie pamiętam – a każąca się tytułować per jakaś Agnes, czy inna Helen –zamykali się w pokoju ( i tam czasem uprawiali dziki głośny brutalny sex),  ale bym te zamki pod ich nieobecność otworzył, te szyfry złamał, te zasuwy rozsunął, te sztaby odbił. I wykradł; nie kradłem od dziecka, ale bym wziął i wykradł. Byłem kompletnie zagubiony w świecie, a całkiem zabrany przez Lost. I leciało; i było tak, że tylko oglądałem, tylko piłem i jak trzeźwiałem oglądałem, i pracowałem niby, ale jak nawet pracowałem, to byłem w Lost, to byłem lost. I obejrzałem każdy sezon, każdy odcinek każdego sezonu, obejrzałem wszystkie sezony, obejrzałem ostatni odcinek i poczułem, jak Varga, zatrważający lęk i pustkę. Poczułem się kompletnie lost w swiecie bez Lost.

Byłbym Chińczyka szantażował. Posunałbym się do molestowania, względnie tortur. Zahipnotyzowałbym i zmanipulował. Zastraszył jego samego i groził licznej, rozsianej po tym najlepszym ze światów, wesołej chińskiej rodzince. Byle by podzielił się serialowymi skarbami.  Bo jak Varga, cierpiałem na syndrom odstawienia. A żeby ulżyć cierpieniu…

Za kolejny sezon Lost kupiłbym mojemu Chińczykowi tonę ryżu. Maiłby półtora, bo pięć stu kilowych worków już zawalało wspólną kuchnie.

Ale oto Chińczyk w całym swych chińskim sprycie, widząc chyba moje zagubienie i dezorientację, lubiąc mnie mimo wszystko, próbując pomóc, ofiarował dwa pierwsze sezony Prison Break.

0Shares