Toczka pod cynkówką
Marek. Igor. Tadek. Więcej nie pamiętam. Dwóch mam w telefonie, niejakiego Przemka i Łukasza Piecyka. Ale oni to inna bajka… Pierwszych trzech kimało na mojej sali.
Jak to bywa – telefon dostałem po przeniesieniu z wydzielonego. Wtedy jeden dobry człowiek z drugim dostarczyli mi wysłużony aparat. Musiałem jeszcze opłacić abonament. Zbliżał się termin. Miałem jakieś pieniądze na koncie. Ten turnus – tak do obrzydliwości podobny do poprzednich, był jednak zasadniczo inny: całkiem bez bólowa droga do Indianapolis, wcześniej już i to bez problemów wyrażona zgoda na leczenie; ta kasa akurat na koncie – pieniądze są ważne, szczególnie w delegacji, gdzie operacje bezgotówkowe nie wchodzą w grę zbyt często. Jednak tu i teraz wchodziły! Właśnie po to potrzebowałem kompa.
Nigdy na oddziele nie miałem jeszcze komputera. Pisałem prawie zawsze. No, starałem się. Czasem, podczas pierwszych, dziewiczych pobytów na P4 po „rękopisy” artykułów przyjeżdżała to ciocia Basia, to innym razem kto inny. Nie pomne kto i czy w ogóle. W 2011 pisałem namiętnie listy miłosne. Wysyłał mi je codziennie odwiedzający mnie ojciec. Albo ktoś z oddziału z wolnymi wyjściami. Z tych, co latają po zakupy. Najczęściej mięsiwo, pieczywo i słodycze – specjały świrów. Ale czasem i po gazetkę, i po papieroski. Jeśli ktoś ma gest i pali „sklepowe”.
Także pisałem, i nawet dostawałem listy. Dostawałem listy mniej miłosne. Podczas poprzedniej, zeszłorocznej wizyty na P2 widziałem gościa z komputerem. Wyglądało to zjawiskowo i zarazem dziwacznie. Zazdrościłem i napawało mnie to jednocześnie wstrętem. W miejscu gdzie ginie (znaczy rąbią) wszystko: od majtek, przez ładowarki, same telefony, łyżki, buty, po kase i szaliki, w takim miejscu posiadanie komputera jest ryzykowne. Należy się chyba pilnować – myślałem. Nigdy nie przypuszczałem, że sam będę trzymał koło koi laptopa. A teraz dało rade. Była taka potrzeba. Musiałem, chciałem zapłacić te rachunki. I chciałem zapłacić je sam. Własno kurwa ręcznie.
Czy będę działał? Nie wiedziałem… Podejrzewałem, że coś tak, ale raczej odręcznie. Poza tym, jest jakaś pretensja, jakaś ekstrawagancja w posiadaniu rzeczy cennych w tym miejscu skruchy, pokory, zdrowienia. Nie lubię. Jest, wydaje mi się, jakaś niestosowność w lotach on-line na oddziale. Może jestem staroświecki, może zacofany, może głupi. Nie lubię. Wariat z komputerem – nie.
Serfowanie w sieci na benzodiazepinach, niesmaczne.
A to, że ja tylko dla odtrucia podmęczonego organizmu, to inna sprawa. I niczego nie zmienia.
Ale odpalałem czasem tego kompa. Leżał najczęściej to pod materacem, to – dla zmyłki potencjalnych „biorców” – w torbie, czy pod łóżkiem obok. Mała paranoja. Że zabiorą niby. Lęki ot takie, plus lęki o ten sprzęt. W ogóle lęki.
Leki na lęki nie działały czas cały jak trzeba.
I zapłaciłem ten rachunek. Jeden, drugi. I zajrzałem na fejsa.
I wtedy Tadek, pan Tadeusz zauważył „sprzęt”. Skojarzył, że gra. Że gra muzyka. Poprosił o piosenkę. Znałem już Tadka. Poznałem kiedyś podczas pobytu właśnie tu, na tym oddziale. On już tu zamieszkuje… Wydziargany galancie. Wtedy jeszcze łaził normalnie, teraz coraz częściej z balkonikiem. Tadek odsiedział parę trzy.Dziara na dziarze. Ręce, dłonie z palcami. Twarz. Plecy wiadomo klata, nie wiem co z nogami. Ale popaprany!
Cynkówka, toczka poniżej cynkówki, serduszko, mgiełki, przedłużki, kreska pod okiem, łezki, śpiochy. Kropka na czole…. Na palcach obu doni jakieś karciane figury…
Poprosił o jakąś więzienną piosenkę. I dostał. Pierwszą lepszą. W Więziennym szpitalu. Imperium. Pod zananą melodię.
W więziennym szpitalu na zgniłym posłaniu
nieznany młodzieniec umiera
Pierś mu się porusza przy wolnym konaniu
o matko, ja syn twój, umieram
Przy jego posłaniu siostrzyczka więzienna
młodemu więźniowi tłumaczy
,,Ty wrócisz do ojca, ty wrócisz do matki
nim róże zakwitną i bratki”
I Tadek, jak zawsze przygaszony, chory, jak twarz jego zmarszczona niczym zgnieciona po browarze puszka, z zapadniętymi polikami, wychudzony, bezzębny – wrak, rzucający kurwami wokół i w ogóle wycofany, tak ten Tadek siadał na łóżku koło mnie (ja pod oknem, a co!) i przeobrażał się. Metamorfoza więźnia. Przemiana przestępcy.
Dreptał przez całą dla niego zawrotną odległość, od drzwi wejściowych na sale, aż do łóżka obok mnie (łóżko Igora – na przepustce akurat), pod okno i siadał. Siadał grzecznie. Na pupce. Nóżki w dół, złączone. Przy pierwszych dźwiękach piosenki unosił brodę do góry, przymykał wzniesione „ku niebu” oczy i nucił: w więziennym szpitalu…
Muzyka grała, a twarz jego jaśniała. Tatuaże ciemniały. Ta gęba stawała się bardziej gładka i jakby zdrowsza. I śpiewał.; smutno kurwa jakoś, nostalgicznie.
Więźniowie jak stali,
tak wszyscy płakali,
ich młodszy kolega nie żyje
W więziennej kaplicy dwie świece się palą,
a przy nich niewiasta wyblakła
,,Och Boże jedyny, to syn mój jedyny,
umiera zakuty w kajdany!”
I jakoś polubiłem Tadka…
Więc, co o tym myślisz?