„Wybuch sztuki” najpierw spowodował u mnie eksplozję paniki. Potem zażyłem dwie Tranxene i spojrzałem na to z należytym dystansem. Oczywiście, miałem jeszcze nadzieje, że Marycha nie będzie chętna. Że do dzieci przyjdzie w odwiedziny Sandra iczy inna Lidka. Że nie wyrobimy się czasowo. Że zabraknie benzyny. Że w centrum będzie korek albo gigantyczna kraksa. I że nie będziemy musieli tam iść. Bo ja naprawdę nie wiedziałem, czy chcę tam iść. Gdyby nie lęki, byłoby mi wszystko jedno.
Jedno sobie należy powiedzieć na początek: wychowałem się w pracowni; na wszelkiego rodzaju wernisażach i finisażach, na otwarciach wystaw, na jubileuszach artystycznych, wystawach indywidualnych, zbiorowych i tematycznych. Uczestniczyłem w tych wszystkich bienale, trienale i inne ale. Brałem udział w kilku wystawach. Coś nam namalowałem, coś narysowałem, jakąś fotkę pokazałem. Było to lata temu. Być może mam związane z tym całym artystycznym światem jakieś wielkie kompleksy. Przeżyłem chwile uniesień i maratony traum. Być może nigdy z tego świata nie wyszedłem, być może nigdy do tego świata (pomimo pięciu lat liceum plastycznego, roku na wydziale sztuki Polibudy, egzaminów w Poznaniu na malarstwo, studium fotografii w Toruniu i ogólnie „kierunkowego” zainteresowania”) nie należałem, a nawet nie pasowałem. Na pewno jednak pociągał mnie on cholernie, orbitowałem pod wpływem jego magicznych aur, starałem się kiedyś zrozumieć, wczuć.
I jeszcze to chlanie. No wizyta w instytucji kulturalnej była zawsze znakomitym pretekstem by zacząć, kontynuować, pojenie celebrować. I tak się robiło! I alkohol zawsze był. Jedni w tym sporcie byli lepsi, inni mniej lepsi, ja nie byłem najgorszy. A teraz kiedy alkohol już nie służy, sprawa wygląda zgoła inaczej.
Ale to wszytko nic, to nic. Ludzie. Kto tam będzie? Duchy, cienie przeszłości? Profeorowie starsi o lat dwadziesia. Uczniowie różnych roczników. Powabne nieznane adeptki sztuki, smukłe rysowniczki, imponująco prezentujące się malarki, zmysłowe rzeźbiarki, pretensjonalni młodzieńcy, ledwo żywi wrażliwcy… Brać studencka w swej wyluzowanej, zblazowanej, wulgarnej i jednak, jednak infantylnej masie?
Marycha chętna. Dzieci zadowolone (one zawsze szczęśliwie, jak coś się dzieje). Nie ma wyjścia! Idziemy na Wybuch Sztuki. Wchodzimy w to pierdolnięcie. Rodzinnie. Jak należy. Dla mnie tak lepiej, bezpieczniej. W różnych pasmach mogę tłumaczyć korzyści z tego, że idziemy we czwóreczkę. W ogóle chwalić pana, że te dziewczyny są. A że będą ze mną na wybuchu, podpora nieoceniona.
Jak donoszą lokalne media, takiego tłumu gmach Wydziału Sztuki jeszcze nie widział. Ten gmach jeszcze nie widział mnie. Ja nie widziałem wcześniej gmachu. No, chyba że z daleka. Ale tłum był. Jak należy. Więc schroniliśmy się w salce, gdzie chłopaki walili w bębny. Tam pierwsza niespodzianka: podszedł kolunio mnie rozpoznający i opieprzył pretensjami, że nigdzie mnie nie ma, że nie można mnie spotkać, i w ogóle co ja sobie myślę. Kiedy odparłem w gładkie słowa, że wyciszam się, że rodzina, że staram się na powrót zostać dobrym porządnym człowiekiem, wybuchł takim śmiechem, że ani bębny, ani wisząca na ścianach sztuka nie mogły go zagłuszyć. Ala bardzo polubiła ten śmiech. Szczery był.
Później uścisk dłoni profesora Szpaka: dwadzieścia lat temu broniłem u niego dyplom i była jedna sytuacja… szkoda gadać też był śmiech, zdrowy, potężny, czteroosobowy śmiech. Profesora widuje raz na parę lat na podobnych wybuchach i ściskamy sobie ręce w milczeniu. Wymowne to zaiste jest milczenie. Są w nim pytania, jest ciekawość, pewna życzliwość, ale i groza, ale i nerw.
Następnie, koleżanka: matka młodego artysty; potem ojciec małego dziecka, którym ja się opiekuję z radością; następnie kolega z dawnych lat – z pod Szopena; trafił tam też przyjaciel ojca drugiego dziecka – wszyscy byliśmy jedną wielką kurwa rodziną… Dzieci miały słodycze, my nie piliśmy darmowego wina.. Ludzie ludzie ludzie. I dobre rysunki, i słabsze szkolne prace, i doskonałe grafiki, i różne malarstwo. Filmy i muzyka. Jak należy. I ludzie ludzie ludzie.
Jedna pani profesor zauważyła w dzieciach przyszłych studentów wydziału sztuki. Dlaczego nie?
Następnego dnia rano przebiegłem pięć kilometrów w całkiem dobrym – jak na weterana innych dyscyplin – czasie.
Gloria Artis!
Więc, co o tym myślisz?