Wyciskarka do łez

Zawsze zastanawiało mnie, co jest na tych stołach. I kto to kupuje? Czy w ogóle ktoś? Co rusz na jakimś rogu ulicy, w jakiejś kamienicznej niszy, na placyku, w okolicy dworca czy innego centrum  – rozkładają się ze stołami a na stołach to i owo. Co? Nidy się nie przyglądałem. Ale jak mijałem, okiem rzuciłem. Widziałem chaos. Widziałem wszystko. Widziałem wszystko niepotrzebne, albo wszystko potrzebne wątpliwie.

Stoły pokaźnych rozmiarów ceratą jakąś pokryte. Za nimi chłop baba albo para. Na blatach? Jakieś kurwa tarki, jakieś kurwa uszczelki, jakieś kurwa garnki, jakieś mydło i powidło. Kto na boga to kupuje?!

Marycha mówi kilka dni temu, że przyda jej się wyciskarka do czosnku. Myślę…. Kupie jej, a co, mam trochę czasu – poszukam. Ale gdzie? Markety jakieś? Jakieś Ziarna czy inne Tęcze, Żaki? Gdzie?!

Jadę rano rowerem. Bardzo rano jadę rowerem bo jadę koło ósmej rano – a nieczęsto tak rano wychodzę a tym bardziej jadę rowerem. Jadę przez Chrobrego, mijam to małe dziwne rondo na skrzyżowaniu  z Kusocińskiego. Rozkładają stoliczek. Niedaleko rzeczki, niedaleko Słonecznej, ale bliżej tego ronda. W takim małym pasażu jakby handlowym. Jadę powoli i dostojnie – nie spieszy mi się. Jestem zadowolony. Wyspany. Usatysfakcjonowany.

Mijam stoliczek i co widzę? Baba pierwszą rzecz, jaką na stoliczek kładzie to wyciskarkę do czosnku. Taką ładną! Zapakowaną, fikuśną, dizajnerską nawet rzec  by można. Staje. Pytam ile. 25 złotych. Mam, myślę, ale nie dam. Nie dam za wyciskarkę do czosnku 25 zyla, bo nie i już. Ale tu mi baba z odsieczą przychodzi i mówi, że ma tańsze. Mniej wypasione. I zaczyna szukać. W torbach pudłach kartonach. Nie może znaleźć a ja podczas tych jej poszukiwań dostrzegam jeszcze coś innego! Klucze do roweru! Tak zwane imbusy czy inne, nigdy takich nie miałem, a ostatnio kierownica mi się poluzowała i spanikowany poszukiwałem, obdzwoniłem Szczodrych i innych, dopiero dziadek Lewicki Zdzisław mi pożyczył. Kierownicę dokręciłem i od tej pory jeżdżę.  Za co  płacę zdrowiem na bieżąco, jednak  – mam nadzieję – buduję kondyche na przyszłość. Że niby zdrowszy będę już na dniach.

Więc ona szuka a ja te klucze oglądam. Patrzę na nie pożądliwym wzrokiem i mam wybór: są dwa rodzaje. Nie wiem czym się różnią, to znaczy widzę, że się różnią, ale co te różnice ze sobą niosą, co dają, co mogą dać – nie wiem. Ile? Pytam. Dziesięć złotych. I wtedy baba znajduje wyciskarkę do czosnku nie zapakowaną, bardziej prostą, bardziej badziewie, z jakiegoś innego materiału.  Ale jakby normalna wyciskarka.

Ile? Pytam. Dycha. Klucze dycha. Wyciskarka dycha. Dwie dychy. Dobry deal myślę. Biorę.

Zadowolony dzwonię i informuję, że zakupiłem. Taki jestem. Kilka godzin minęło od wyrażonej prośby a ja już mam. I to nie tylko wyciskarkę nie dla siebie, tylko jeszcze klucze dla siebie.

Jednak jak nadmieniłem – zdrowie na tym rowerze tracę. Przewiało mnie. Katar kaszel. Poszedłem i kupiłem sobie mleko miód czosnek – będę się leczył babcinymi sposobami. Lekarzy mam dość. Mocno dość.

Kupiłem ten czosnek i będę – myślę – wyciskał do tego mleka tym przyrządem co to kupiłem nie dla siebie, ale co tam. Wyciskam i jeb! Złamało się. Od razu. Rączka. Po robocie.

Wyrzuciłem. Czosnek poszatkowałem nożem.

Imbusy jeżdżą w torbie i jeszcze nie miały okazji się połamać. A o rower drżę. W ogóle jakby drżę.

0Shares