Mapa korków
Jeszcze wieczorem sprawdzałem mapę korków. Na E7 z Warszawy do grodu radomskiego były dwa gluty. Jeden dłuższy, gdzieś w okolicach Nadażyna, jeden krócak – przed Tarczynem. Coś tam się czerwieniło we Wsoli, ale nie bardzo.
W czwartek o piątej rano – zielono. Wszędzie zielono, wszystko na zielono. Nikt nie jedzie, wszyscy stoją. Śpią? A za oknami potwierdzenie. Jak zazwyczaj i Chrobrego, i Żółkiewskiego pobliskie, i Rapackiego sąsiedzkie a nawet sama Górnicza – ruch, tłok, korek, traffic, głośno. Tak teraz, w ciało boga nieistniejącego – cisza. Błogosławiona cisza. I zastuj. Bezruch. Rozświetlona ślicznym kurwa porannym słońcem nieruchawość.
Ona leży. To leży. Tamte za oknem stoją. Toto wisi i świeci. Ten nawet nie wieje. Sznurek statycznie rozpięty. Luźno. Telewizor czarna plama na ścianie –nieruchomy. Pranie, nie prasujące się, ale uprasowane. Już po. Wszyscy po. Wszystko po. Wszyscy i wszystko są już po. Ale i przed! Jednak teraz – jakby nic. Tylko ja siędzę. I za głośno, podobno dla tych wszystkich śpiących, za głośno stukam.
A ptak kwili. I wtóruje. Końcówki dolne rolet w lekkim rozbujaniu. Ale słabo ledwo. Nawet te świetlne ślizgi z dachów bloków niższych nie ulatują gdzieś w dal, nie szybują oślepiająco w przestrzań; to też tylko plamy rażacej jasności. Z niejakim przestrachem rozchylam zielone pasy materii i spoglądałem przez okno chyłkiem. Nic tam ciekawego. Czy się zwrócę w prawo, nikt jeszcze nie mówi, nie wstaje, nie dokazuje, nie denerwuje się, mnie, czy w lewo, nikt nie spieszy, z psem spaceruje, pod sklepem przebiera nogami, pędzi autem. Nic.
Taki to poranek świąteczny. A wczoraj! Ja to lubię zaszaleć. Na poły pozorancko, na poły rozpaczliwie. Trochę z musu, trochę dla jakiejś perwersyjnej przyjemności. Wczoraj od rana, dziecko – szkoła, wizyta u lekarza rodzinnego, ZUS radomski, Sąd Rejonowy – wydział pracy (ha, ha), zapiekanka na Moniuszki, robota, od której mam urlop, ale chciałem wpaść, podpisać umowę się udało, bank – wycofanie zgody na przetwarzanie danych po spłaceniu zaległości. Wszystko na rowerze. Z perspektywy czasu widzę jakąś zmianę. Jak już jesteśmy w temacie tej ruchliwości, pędu, statyki, to jeszcze rok temu na rowerze gnałem. Bez przyczyny potrzeby. Teraz jeżdżę godniej, wolniej. Coś tam…
I w końcu powrót. A tu ludzie. Mali, duzi, młodzi, starzy.
A jeszcze dzień wcześniej? Casting kurwa jego mać. Do filmu mi się zachciało. Na rondzie Kotlarza w głowie mi się zakręciło i albo będę księdzem, albo będę warchołem, ale będę. Czy gwiazdorzył? Czy zarobię? Czy warto? Czy rocznik 76, o którym to roku opowiada obraz – jest jakoś uprzywilejowany? – zapytałem reżysera na spotkaniu, na zdjęciach. – to dobry rocznik, odparł. Siedemdziesiąty szósty.
Jako że grają teraz w Paryżu, nie nie Melbeurne, nie ma transmisji o czwartej piątej rano. Szczęściarze. Ci śpiący. Semka ma audycje w Trójce, więc nawet Trójki boję trochę się włączać. Ptak kwili, ciągle bezruch. Cisza się przeistacza w pomrukowatość szumistość, intensywność treli, która –chciałoby się powiedzieć – weseli. Ale chuja weseli. Dobrze jest, spokojnie, ale zeby wesoło?
Więc, co o tym myślisz?