zwał jak zwał

Zwał jak zwał

Zarzut, że koncentruje się dość mocno na sobie samym, trafiony jest. Także to, że babrząc się we własnym jestestwie często dotykam wątków alkoholowych, jest prawdą. Alkohol, jako prosta substancja chemiczna i napój nie zawsze najsmaczniejszy, potrafi w  życiu namieszać bardziej niż nie jedna femme fatale czy inne nieszczęście.  W dodatku, nie dość że dużo ględzę, sporo piszę. I chce, żeby inni to czytali. Całkowity brak pokory w tej kwestii. Nie do szuflady, nie dla siebie poezję tragiczną, nie dla dziewczyny laurki, nie dla dzieci bajki. Dla innych, wszystko, co może zrobić wrażenie. Co wydaje się na tyle mocne, śmieszne, trafione, żeby zainteresować.

Jak ja mam nie pisać o swojej alkoholowej biografii? Prawda, coraz mnie mniej łączy z tym utracjuszem, który przez dwadzieścia lat oddawał się rozpuście, anarchii, autodestrukcji. Nie jestem już całkiem tym, który fetował mit o swojej urojonej wyjątkowości. Karmił te swoje iluzje potężnymi dawkami alkoholu, żeby urojenia były bardziej kolorowe i przekonujące. Nie jestem. Ale jestem, bo taki byłem!

Czy kogoś dziwi, że noblista (nie przymierzając), który przeżył Oświęcim jako młody człowiek, przez całe swoje dorosłe życie, aż po zgrzybiałą starość eksploatuje wątek eksterminacji ludności żydowskiej i innej przez hitlerowców? Czy kogoś dziwi, że szczęśliwa matka czwórki dzieci, mając w końcu tę odrobinę czasu, którą może poświęcić na co innego, niż przewijanie, gotowanie, przytulanie, kąpanie i karmienie, a wydaje jej się, że umie pisać, siada i piszę poradnik, albo wspomnienia, albo dziennik, albo cokolwiek, ale wszystko z perspektywy spełnionej matki czwóreczki?

Czy ktoś czyni zarzut gwieździe futbolu, że kiedy na boisku osiągnął już wszystko lub prawie wszystko, że siada i pisze wspomnienia piłkarza? Czy nie jest naturalną konsekwencją rzeczy, że leśnik w wolnej chwili siada i piszę peany na cześć lasu i zwierza, z którym na co dzień ma kontakt? Więzień spisuje swoje doświadczenia z uwięzienia. Kucharz spisuje swoje kuchenne przygody, opisując sposób przygotowania oraz same dania smakowite. Wędrowiec, przysiadłszy na kamieniu przydrożnym, opisuje swoją drogę. Kurwa piszę o tym, z kim się puszczała i co to jej dało. Wędkarz chwali się w swych dziełach ilością i wielkością złapanych rybek a też na jakich wodach moczył kija. Dlaczego ja mam nie wspominać hektolitrów substancji, którą wchłaniałem, a która odmieniła moje życie?

A odmieniała! Były bajki, były miłości, były koszmary, były wycieczki, były doświadczenia z dziewczynami i narkotykami, była robota i podróże za nią po Europie, a wszystko to mocno zakrapiane. Były ucieczki, awantury, szpitale, ale były też zmartwychwstania, sukcesy małe, wiele dobrego od ludzi, wiele pouczającego od tak zwanego świata.

Czy można winić zawodowego zbieracza śmieci, że w chwili odpoczynku opisuje swoje znaleziska? Oraz to, jak znaleziony breloczek, czy inna wędka odmieniły jego życie? Dziwi, kiedy pracownik korporacji opisuje swój duchowy upadek czy inny zwał? A kiedy rzuci w końcu tę niewdzięczną robotę, jedzie w podróż dokoła świata, żyje za dolara dziennie i opisuje swoje wojaże na popularnym turystycznym blogu?

Wszystko z pamięci umyka chyłkiem. Jest mus,  by spisywać. Jak każdy dotknięty tym błogosławionym przekleństwem, wypieram złe, pamiętam dobre. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że bywało różnie. Tam się męczyłem, wtedy cierpiałem, zarzekałem się, że nigdy w życiu. Boga nieistniejącego błagałem o powrót do względnego choć zdrowia. Obiecałem sobie i innym, że się zmienia, że nie będę tykał, że wrócę na drogę cnoty i abstynencji. Tyle że to wszystko blaknie w świetle dnia dzisiejszego, kiedy nie jest źle, nie jest źle. Samo chlanie może dziwić. Oparcie się o własne pijaństwo – nie powinno….

0Shares