Nieoczywisty wybór pozycji

Nieoczywisty wybór pozycji

Codziennie, w chwili gdy w końcu przychodzi mi zmierzyć się z samym sobą, czekam na olśniewającą iluminację, poszukuję jakiegoś oczywistego problemu. Takie mam podejście. Że świat będzie czytelniejszy, a opisanie go prostsze, jeśli zaświecę od środka jakimś specjalnym entuzjazmem. Tak, wydaje mi się, powinno być: uświadamiam sobie, co jest ważne, dalej wszystko się układa w całość. Wokół tej kwestii szukam czegoś porządkującego? Czegoś sprawczego? Szukam powodu albo praprzyczyny. Pretekstu, sposobu.

Najczęściej nic nie znajduję. I wtedy pojawiają się te wątpliwości. A może gdyby tak zmienić coś?! Tryb życia? Zrezygnować całkiem z telewizji na przykład. Więcej zostanie czasu w ciszy. Czy wtedy umysł nie zaśmiecony setkami niepotrzebnych informacji nie byłby większym wsparciem? Albo żeby przestać brać leki: czy czysty, nie nakręcony farmaceutycznie, byłbym w stanie widzieć lepiej, czuć więcej?

I wtedy odrzucam potrzebę zmiany. Dlaczego? Nie wiem po prostu, czy zmiana na lepsze, jest w rzeczywistości zmianą na lepsze. Czy takie na siłę robienie wokół siebie szumu, że oto ja potrzebuję jakichś szczególnych okoliczności, szczególnych przywilejów, konkretnych ograniczeń w imię tej zmiany, w imię postawy twórczej, czy taka postawa nie jest nieprzystającą do mojej skromnej osoby arogancją? Nie chce uzurpować sobie konieczności jakiegoś specjalnego mnie traktowania. Sam nie chce siebie traktować, a wcześniej postrzegać jako kogoś specjalnego.

Dlatego piszę w hałasie i z dziećmi na plecach. Dlatego czasem, tylko czasem, ale jednak, oglądam telewizji za dużo i robię to bezmyślnie. Dlatego czytam mniej, niż rzekomo powinienem. Biorę leki, czym zagłuszam lęki i nie stawiam czoła rzeczywistości w całej jej pięknej żałości.

Leżę. Dużo leżę. Leżę więcej, niż powinienem i więcej niż ustawa przewiduje. A ustawa mówi, że nie powinienem leżeć za dużo. Leżę za dużo. Leżę całą noc. Leżę i śpię od 12 do 15 po południu. W międzyczasie leżę przed telewizorem. Coś czasem zrobię, ale staram się, żeby było to na prawdę minimum.

Kiedy mam gotować, leżę. Kiedy mam pisać, leżę. Kiedy mam sprzątać, leżę. A powinienem robić te rzeczy, bo spoczywają na mnie obowiązki domowe, a też mam hobby. Ale nie chcę z tym przesadzać. Kiedy muszę iść po dzieci, leżę maksymalnie długo, potem szybko idę, zabieram obie za jednym razem. I leżę. Kiedy leżę, staram się nie myśleć. Jeśli już myślę, staram się myśleć o swoim leżeniu i lekceważeniu wszystkiego. Jakie jest to ważne! I godne poświęceń. Tak lekceważyć. Tak w niwecz obracać przekonanie, że bez pracy nie ma kołaczy.

Kiedy oglądam tv, a oglądam dużo tv, nie myślę w ogóle. Uważam, że nie powinienem myśleć za dużo. Same w wyniku myślenia problemy. Wyrzuty sumienia. Dylematy. Czasem irytacja.

Nie da się jednak nie myśleć o jednym: dobrze, czy nie dobrze robię, że nie robię? I że nie myślę. Życiowo. Gdybym w te czynności mniej lub bardziej pożądane się zaangażował, i myślał abstrakcyjnie, nie miałbym czasu na refleksję życiową, tylko na czynności. A żeby dobrze wykonywać to, co się robi, należy się na tym skoncentrować i jak najmniej rozpraszać dywagacjami pobocznymi. A ja wolę kabaret. Na leżąco.

0Shares