Zjedz kore świętej lipy

Zjedz kore świętej lipy

Musiałem odebrać dwie. I nakarmić obie. Taki dzień. Ale to po południu. Do południa jeszcze jakoś leciało. Byłem u Pokrzewińskiej po receptę, byłem po nowy dowód w urzędzie. Wszystko poszło gładko. Na autobus nie czekałem. Nie paliłem. Było pochmurnie i chłodno, ale na razie nie kładło mnie to.

Powinienem być więc na ten dzień nastawiony „na tak!”. A tu nie. Gówno. Spać mi się chciało. Lekko depresyjnie się w głowie przemęczałem i ciążyło. W domu, znaczy z nią też atmosfera taka, że tylko iść i się upić. A to odpada. Teraz odpada.

Wróciłem. Ona była. Pozostaliśmy razem i była zbyt głośna cisza; wręcz wrogość. Zaraz jednak poszła załatwiać swoje sprawy i długo miała nie wracać. Więc zostało zostać sam. Na parę tych godzin. Sam, czyli w towarzystwie, które jako tako, ale jeszcze w tym stanie niedobrym akceptuję. Wyszła.

Zażyłem. Położyłem się. Zamknąłem oczy. Słuchałem radia i myślałem o budowie mózgu. Wyobrażałem sobie, że teraz, podczas słuchania muzyki, mój mózg nie tylko pracuje w sposób szczególny, ale też jakoś specyficznie się rozwija. Doznawałem dojmującego uczucia, że właśnie w tej chwili, kiedy słucham muzyki, mielinowe aksony komórek nerwowych łączą różne obszary mózgu; układają się w wiązki tworzące nowe drogi nerwowe.

I ja tak poczuwałem się lepiej leżąc i słuchając, wczuwając w rozwój zwojów czy inne metamorfozy neuronowe. I nawet przysnąłem, co zbawienne. Ale zaraz obudziłem zaniepokojony, że przecież ma ktoś przyjechać po papiery, mam zejść na dół. Wstałem, na balkonie zapaliłem, nie smakowało mi, samochód nie podjeżdżał. Ale miałem je i tak i tak nakarmić, więc i tak i tak iść mi przyszło do sklepu, więc i tak i tak o umówionej godzinie zszedłem zjechałem windą i dałem te papiery, bo dziewczyna była, i poszedłem do sklepu, kupiłem sobie dwa lody koktajlowe, bo miałem nadzieję, że to mnie jakoś naprawi.

Wróciłem, zjadłem dwa na szybko, dalej w radio była muzyka, aż sobie pomyślałem, że do tego samolotu przydałyby mi się słuchawki i w telefonie Post Pop Depresion Igiego, bo mam od jakiegoś czasu i nawet nie posłuchałem raz. Znów zasnąłem. Minęły trzy i już musiałem wstać i iść po jedną, a druga miała zaraz dojść sama, po dodatkowym angielskim. Druga mała jest już na tyle duża, że czasem kawałek wraca sama.

I teraz: jednej małej, jedna zupa; drugiej małej, druga zupa. Jednej daj drugie danie, drugiej zrób na patelni karmel. Jednej wyciągnij z lodówki loda wodnego, drugiej śmietankowego. Jedna chce oglądać te bajki, druga inne. I siedzę w tej kuchni i ważę te zupy. One oglądają bajki, kłócąc się o ich dobór, ja na ławie naprzeciwko kuchenki gazowej siedzę i obieram ziemniaki przy czym mam jak ten laureat przemyślenia. Zły podłogę zamiotę, niepewny kuchnie omiotę.

A w radiu już nie muzyka. W radiu już wiadomości. Atak terrorystyczny w Londynie, ogórkowa w brązowym garnku. Fake news o niebieskim wielorybie, srebrny gar rosołu do kolekcji. Obierek ziemniaka prosto do kosza na śmieci, deszcze w Peru. Kraj wielkości porównywalnej do całej Unii Europejskiej płynie wodą, dzieci zaczynają przeczuwać, że coś jest nie tak, bo jesteśmy we trójkę, tylko we trójkę, a już zmierzcha.

Zażyłem, kolejna dawka i już spokojniej. Bo i wieczór się zbliża a z nim sen. I ona zaraz wróci, dzieci zaatakują z innej flanki i gdzie indziej. Mija dzień kolejny. Ile ich jeszcze minie? Podobno wszechświat nie miał początku i nie będzie miał końca. Trwa wiecznie.

8Shares