Patrz! Nie powie „już”…

Patrz! nie powie „już”…

Wstawać z rozpoczęciem porannej audycji radiowej „Trójkowy Budzik”! Czwarta rano, do szóstej – czas trwania audycji, czas budzenia się, wybudzania, pierwszych kaw, papierosów, sprawdzania maili i słuchania. Słuchania tego co mówią, jak.

Tak zazwyczaj bywało, takie były chęci, jeśli tak się składało, dzień miał przepoczwarzać się naturalnie, miał rodzić się bez wad genetycznych, później iść w kierunku nocy poprzez normalnie opierzone poranki, proporcjonalne przedpołudnia, zgrabne południa, odporne na wirusy popołudnia, dożywające we względnym zdrowiu swej starości wieczory…

Kiedy śpię w łóżku islandzkim, audycja rozpoczyna się o drugiej nocy. To jest dla mnie cały czas – czas wstawania.

To jest nawet jak na bardzo ranne poranne tu zmiany pracownicze i tak dość wcześnie. Do roboty chłopaki z rampy jeżdżą na piątą, o piątej czasem. Tak podjeżdżają po nich busy. Żeby na lotnisku być na piątą. Piątą trzydzieści. My z PS też będziemy zaczynać koło piątej. Kiedy ja będę miał pobudkę o drugiej, to ja spokojnie na tą piątą będę jechał wybudzony. Tyle że są komplikacje….

Słucham tych piosenek. Nie wiem nigdy, kto śpiewa. Czy któryś młody Waglewski, czy robiący podobną karierę tak zwany Organek, czy inny Badach. Jest noc ciemna, ale skoro już się obudziłem, już jest Poranny Budzik, pora się budzić. I słuchać. Zdrowy rozsądek nakazuje dosypiać. Dosypiam. Co raz się budzę. Czasem podsypiam. I tak do ósmej w Warszawie, znaczy szóstej tutaj. Wtedy już nie wytrzymuję i robię kawę. Już się nie położę? Jak wrócę z biegania (od trzech dni biegam, wcześniej raczej chodziłem) to się jeszcze położę. Może podeśpię.

Bo przecież dzień w dzień jakieś szkolenia treningi wykłady.
Czyli chodzić spać wcześniej… Jednak już w kraju, już wszyscy inni, już od jakiegoś czasu mówili mi, że chodzę spać za wcześnie! Siódma, ósma wieczór i amba. Teraz jeszcze wcześniej? Dlaczego nie! Tu nikt mi nie będzie mówił nic o niepoprawności takiego zachowania. Tu sam jestem. Sam decyduje. Nikomu nie wadzę.

I tak też się stało wczoraj! Mój filipiński przyjaciel poczęstował mnie obiadem z kantyny. Już drugi raz! Pierwszego razu nie pamiętam. Natomiast wczoraj poczęstował koło szóstej po południu. I tak mnie zmorzyło… Nie chciałem z tym walczyć. Poszedłem spać od razu po tym obiedzie. Kotlet z owcy, ziemniaczki jakieś, kukurydza, sporo tego i kima. Budziłem się, owszem.

Ale zawsze budziłem się dwie godziny wcześniej, niż grało radio. Bo radio gra dwie godziny później. Pierwszy raz przebudziłem się koło północy tam, więc o dziesiątej w tym łóżku. I co? No już się wyspałem. Czyli jeszcze wczoraj wyspałem się na dzisiaj. Jak u Barei!

Dospałem. Do rana. Czyli do drugiej. Kiedy to w grodzie czwarta. W radio Poranek Trójki. Później? Zależy… Na razie to do 11 tam, czyli dziewiątej tu – szukanie sensu. A też telefonów, czasem kluczy. Papierów! Czasem, gnany wyrzutem sumienia, że nie nauczyłem się sumiennie tyle, ile trzeba – sięgnę po papier. Książkę czasem. Tą od treningów szkoleń, czasem po Prószyńskiego, czy Davida Fostera Welesa.

Zaczynam pracę. Jak zacząć!? Jedyne co mi przychodzi do głowy, to koncert Gizia.

Wszedłem z Giziem i Pieczarą do Sabatu, usiedliśmy przy stole. Zanim cokolwiek zamówiliśmy, Gizio zagrał: zabębnił wszystkimi palcami obu dłoni w blat stołu sabatowego, co mogło oznaczyć jedno, albo drugie. Jest prawdopodobne, że oznaczało Wszystko. Koncert Gizia. Na dwie ręce. W sabatowy stół. Zaraz po wejściu. Wyprostowane plecy, uniesiona głowa, uśmiech na twarzy i palcami w blat! Tra ta tam ta tam pum pum!

25Shares