Obudziłem się w kamienicy na Alejach Ujazdowskich. Rano byłem już na Dobrej (nie tej Dobrej radomskiej, co od Polnej, gdzie mieszkał z matką Winter, tylko warszawskiej), wracałem przez Książęcą i Plac trzech Krzyży. Kawałek przejechałem autobusem 167, znana mi linią skądinąd.
Cały dzień spędziłem na sofie przed telewizorem. Oglądałem, na przemian podsypiałem i podczytywałem. Cały boży dzień… Nazajutrz inaczej. To znaczy pobudka identycznie, z samego rana uniwerek na Dobrej, potem powrót na Aleje, ale już nie w książkowo, telewizyjno- oniryczną samotność, ale by pobyć z siostrą. Zrealizowałem się więc przez trzy godziny rodzinnie, z czego połowę jednak przed telewizorem. Płaski ekran uchronił mnie przed wkładaniem zbyt dużego wysiłku, by jakoś wypaść w roli brata.
Już zaraz po południu znów autobusem na UW i przez centrum stolicy na wylotówkę do Radomia. W grodzie tą niedzielę skonsumowałem, a już w poniedziałek byłem znów w Warszawie. Stara Praga. Nie Środkowa, nie Ząbkowska, nie Inżynierka, ale mniej mi znana Kawęczyńska. W worku od Babeli miałem na wypadek opadu kurtkę nieprzemakalną. Zakupiłem ją z Asią w 2010 roku na Targowej w ciucholandzie poleconym przez wyżej wymienioną siostrę. Jakby nie liczyć, ma ciuch siedem lat od momentu zakupienia. A że był już u zarania używany, więc kto wie, jak jest leciwy. Lubię to! Mam i używam jeszcze torbę podróżną Marlboro podarowaną przez Dorotkę. No, to było gdzieś w 2006, więc lepiej.
Posiadam kilka leciwych łachów, zwłaszcza tych nie używanych, bo nie dopasowanych, nie mogących pasować, bo zakupionych za wielką wodą, na odległość, czasem za dużych, czasem za małych, często nie w guście. Jednak ta czerwona nieprzemakalna i ta czerwona na ramię są moimi ulubionymi. Są łącznikami moimi z przeszłością. Czy szczególny sentyment jakim je darze ma związek dziewczynami, które towarzyszyły mi kiedy zacząłem ich używać? Nie wykluczone.
Torbę i ortalion łączą dziewczyny, dziewczyny nieodwracalnie skojarzone z Warszawą. Teraz pomagam stawiać rusztowania w Kielcach, Lublinach, Starachowicach, tu, w grodzie, ale najczęściej w stolicy! Gdzie się najwięcej remontuje odnawia wraca do życia? Na starej warszawskiej Pradze. Pomagamy, jako firma potrafiąca postawić rusztowanie zawsze i wszędzie, nadać nową świetność budynkom fabrycznym na Grochowskiej. Odnowić fasadę na Kawęczyńskiej.
Na tej ostatniej gadałem z Ukraińcem (na każdej budowie sporo Ukraińców, ale nie zawsze drużyna narodowa gra o udział w finałach piłkarskich mistrzostw świata). Mój Ukrainiec pracował w Holandii, pracował we Francji, pracował w Niemczech. Twierdzi, że takiego burdelu jak na polskich placach budów nie widział nigdzie! Mnie to nie dziwi, on miał na co ponarzekać. Nazajutrz (pracowałem już w Kielcach) narzekał pewnie jeszcze i na to, że Chorwacja pokonała Ukrainę. Zabrała tym samym naszym wschodnim sąsiadom dylemat, jechać do Rosji czy bojkotować.
Ukrainiec powiedział, że wszędzie na zachodzie najpierw przyjeżdżają ludzie, którzy kopią fundamenty albo wzmacniają istniejącą konstrukcję. Potem po kolei: hydraulicy, murarze, elektrycy, tynkarze, malarze, wykończeniówka, oświetlenie, meble, jazda, budynek oddany do użytku. W Polsce? Wszystkie ekipy wjeżdżają w tym samym momencie. Murarze chodzą po głowach tynkarzy, elektrycy wpadają w doły kopane przez tych, co kładą rury. Jedni ocieplają ścianę od południa, w miejscach, gdzie budynek już stoi, inni czekają jeszcze na koparkę, która kopie fundament pod ścianę od wschodu. Tu czekają na dźwig, który pomoże zwieńczyć powstający mur północ, tam maszerują pracownice agencji reklamowej, niosą teczki, doniczki i laptopy bo właśnie wprowadzają się na oddane już trzecie piętro budynku, który nie ma windy ani ściany na zachodzie.
Dlatego my cały czas w rozjazdach: nie da się zbudować na raz jednego rusztowania na całym budynku. Na jednej budowie na jednej ulicy jednego z miast rusztowanie stawia się dziś tu, jutro obok. Stoi ono tydzień i po nim łażą różne indywidua, po czym przyjeżdżamy my, rusztowanie rozbieramy, stawiamy obok albo z tyłu i tak w koło Macieju dookoła Wojtek.
Ukraińca na Panoramicznej w Kielcach poczęstowałem szlugą, bo powiedział do mnie przepraszającym szeptem, że palić się chce, ale cigaretków niet, diengów niet. W stolicy Świętokrzyskiego wieje jak w Kieleckim. Budują już dwa lata, nie kończą i jakoś im się nie spieszy. Na Grochowskiej uszczelniają okna, kładą styropian, malują fasadę. W poniedziałek zdejmiemy im blachy, postawimy obok, na Kamionkowej.
Doświadczeni pracownicy oraz szef Szczodry pouczyli mnie, że w pracę na rusztowaniach wliczone są częste przestoje w robocie. Do tego w ogóle się na tym nie znam. Pracują ci, co się znają. Stoję wiec godzinami oparty o samochód na ulicy, albo poręcz na 15 piętrze biurowca, patrzę w przestrzeń i ludzi i nie myślę ani o tym, po co Rzepecki przeszedł do innego klubu parlamentarnego, ani o tym, że genialny piłkarz może zostać prezydentem Liberii.
Więc, co o tym myślisz?