Niewykorzystane dziewczyny mszczą się
Kiedyś wydawało mi się, że z kolejnym pijaństwem jest jak z dziewczynami. Chyba to Marquez napisał, że człowiek ma raz na zawsze odgórnie daną określoną liczbę kobiet do zdobycia. W sensie przespania się. Jeśli nadarzającej się okazji nie wykorzystasz, bezpowrotnie tracisz szanse na zasmakowanie seksu. Sam miałem kilka razy okazje by kochać się z dziewczyną i z różnych przyczyn te kilka razy daliśmy sobie spokój. Odpuściliśmy. I wiem, i czuje, że szkoda, że mogliśmy, że może trzeba było? Bo zdarzyło się, były sprzyjające okoliczności, oboje chcieliśmy, a jednak z różnych błahych zazwyczaj powodów do niczego nie doszło. Teraz żal. Ale i świadomość, że to się już nie powtórzy.
Mistrz próbuje przez to powiedzieć, że nie powinniśmy jako faceci marnować nadarzającej się okazji. Należy brać co nam los zsyła, niezaspokojone rządze zwiędną i nigdy nie zaowocują już w przypadku konkretnej osoby w określonym czasie i miejscu.
Ma ta prawda jednak różne siostrzane odcienie i konteksty. Bo na przykład raz czy dwa moje fascynacje seksualne z przeszłości, nieskonsumowane obiekty seksualne z lat na przykład szkolnych udało mi się spotkać wieki później. I wtedy się udało. I było dobrze. Jednak nie w tym rzecz. W przeszłości jakoś nic w tym kierunku się nie układało. Dopiero po latach coś dojrzało, coś zaiskrzyło.
I kiedyś wydawało mi się, że z pijaństwami jest podobnie. Jak zachłannie i z radością kochałem się z dziewczyną, która chciała się ze mną kochać, tak szedłem w pijaństwo kiedy miałem na to czas, ochotę i środki. Czyli kiedy była okazja. A że kiedyś prowadziłem taki rodzaj życia, że okazje zdarzały się często, często piłem. I nie wyobrażałem sobie, żeby okazje przegapić. Po prostu nie było alternatywy. Nie było innych wartościowych, mogących przynieść satysfakcję, ulgę czy wytchnienie czynności. Nie było innych zainteresowań. W chwili, kiedy wolny czas, kiedy parę złotych w kieszeni, kiedy najmniejsze choć pragnienie czy chęć relaksu, nie mówiąc już o potrzebie towarzyskości, wtedy do Sabatu. Potem różnie.
I nie wyobrażałem sobie, żeby mając czas i pieniądze skierować kroki gdzie indziej, niż do baru czy monopolowego. Okazja, żeby się napić czyniła mnie pijakiem. Jak sytuacja intymna, kiedy mogło dojść do aktu seksualnego z kobietą, natychmiast robiła zemnie namiętnego kochanka.
Czy nie powinienem rozpaczać, że te czasy się skończyły? Czy świat nie jest teraz mniej wesoły? Czy nie zniknęła raz na zawsze ta prostota i spontaniczność? Bo obecnie całkiem na trzeźwo przeżywam wiele odpowiednich dla zainicjowania pijaństwa dni. Ani spora wolna gotówka mnie nie zawiedzie na Plac Jagielloński, ani dzień wolny i noc samotna. Ciężko też w „tych” sprawach. Nawet jak gdzieś wywęszę okazję, zgadnę, że jedna czy druga dziewczyna chciałaby ze mną uprawiać „ten” sport, nie przebieram się od razu, nie lecę na bieżnię, nie szykuję sprzętu. Raczej cieszę się, tak, ale na spokojnie rozważam. Jest przyjemna świadomość możliwości, ale żeby zadziałać? spokojnie…
Klasyczny alkoholik takie dni, kiedy to się powstrzymał i nie zapił, nadrabia przy pierwszej lepszej okazji. Wtedy, kiedy po przerwie się napije. Nadrabia tak, chce nadrobić tak, że najwięcej zgonów zejść przydarza się moim braciom w wierze właśnie wtedy, kiedy walą gaz po dłuższej przerwie. Wtedy chce się pić wiadrami. Dniami i nocami. Z każdym i wszędzie.
Czy i ja będę nadrabiał? Na razie omijam te okazje i nie czuje specjalnego rozgoryczenia…
Wtedy, kiedy nie marnowałem dnia na trzeźwość, ani, generalnie, nie przegapiłbym okazji, żeby się mocno przytulić, wtedy nie było pracy. Często nie było stałej dziewczyny, a jak była, to nie była całkiem stała. Wtedy nie było tak zwanych, tak zwanych do dziś obowiązków domowych. Wtedy nie było sąsiadów, których zmysł estetyki się szanuje. Nie było dzieci, którym widoku alkoholowego upadku chce się oszczędzić. Nie było pracy, a jak była praca, to nie była to ciężka praca. Teraz bywa taka praca, że człowiek tylko marzy, żeby ukończywszy ją, położyć i się i leżeć. Wtedy czytało się z nudów, a pisało, żeby robić coś w ogóle poza czytaniem.
Te teraźniejsze obowiązki i okoliczności, które uległy zmianie, sprawiają, że marzenia o seksie pozamałżeńskim pozostają marzeniami. Dni i noce, kiedy można by walić gaz, bo akurat mniej obowiązków, spędza się przed telewizorem, z książką czytaną z zapałem, z gazetą przeglądaną z fascynacją, na kiblu, w kuchni, spacerując do cukierni, bo kiedy kolejny raz ograniczasz palenie, apetyt zabójczy potrafią zaspokoić tylko ciastka z kremem…. I odpoczywa się tak, to relaksuje.
Czy to czasem nie upadek ostateczny? Zdziadzienie i dezercja chyłkiem? Czy może normalność? Bo jak ja się szykuje na tego Sylwestra…!
Więc, co o tym myślisz?