Obawa przedwczesna jak pogłoski

Obawa przedwczesna jak pogłoski

Jakoś miesiąc temu podniosłem się rano z materaca na Świętokrzyskiej i powoli zaczęło do mnie docierać. Docierało ślamazarnie i bez szpili, bo dręczyły mnie niebagatelne fizyczne objawy odstawienia. Leków i alkoholu. Wstałem i zaraz położyłem się, bo nigdzie nie mogłem iść dojść. Nawet do toalety, gdzie powinienem rzygać. Nie miałem czym, ale zamiast w toalecie rzygałem tym niczym jak przez burtę wychylając jedynie łeb zza krawędzi leżyska. Wymiotowałem najpierw tym, co przed chwila wypiłem (pamiętaj o nawodnieniu! Pamiętaj, że najgorsze to się odwodnić – wołała nie raz matka i inni, specjaliści telewizyjni). Organizm nie przyjmował. Ani płynów, ani stałego. Ani zielonej herbaty, ani wody czystej, ani gazowanej, ni to letniej przegotowanej. Herbata? Sok? Słodzone? Solone? – nic… Kiedy zaprzestałem pić, bo męczyło mnie gwałtowne wyrzygiwanie wypitego, też wymiotowałem. Czerwonym i żółtym niczym. Kolorem samym pozbawionym swego desygnatu. Kolorem czystym i samoistnym. Trwało do południa a nawet dalej. Koło 14 pojawił się telefon pytający. Okazał się jak zwykle także pomocniczym. Zapytany nie kłamałem. Prawda naprowadziła dzwoniącego na dwa trzy scenariusze rozwiązania. Potrzebowałem się leczyć. Potrafię się leczyć na własną rękę. Z małą jedynie pomocą lekarza, za którego recepty wypisuje pielęgniarka. A reszta w sklepie. Więc pieniądze.

Jak się okazało, że są pieniądze, trzeba się było zebrać i jechać je odebrać. Dzień wcześniej, a właściwie w nocy, bo gdzieś o drugiej am zadzwoniłem po karetkę, wiedziałem, albo trzustka, albo głosy, coś się tej nocy przydarzy, puszczało, zwącha mnie, wiedziałem, nie dam rady sam, zwariuję albo umrę na jakieś dolegliwości somatyczne: serce, nerka, jelito, gruczoł jaki, brak czego, czegoś nadmiar… Niech zawiozą gdzie trzeba i leczą! Przyjechali nawet szybko. Nie miałem siły się pakować, nie wiedziałem, na ile pojadę. Wrzuciłem to i owo. Właściwie ostatnimi czasy cały czas w którejś z licznych często podróżujących toreb cały czas jestem spakowany szpitalnie.

Ratownicy medyczni opieprzyli mnie na początek, że to nie taksówka. Na taryfę nie miałem, o drugiej w nocy autobus nr 17 do Huston nie kursuje, nie miałem żadnych wyrzutów sumienia, że po karetkę zadzwoniłem. Kiedy zapytali o nazwisko, złagodnieli. Ot, pomyślałem, ma się to co trzeba po imieniu. Ale, wiadomo, nie chodziło personalnie o mnie, ale o mojego brata ciotecznego, też Dziewita, który jeździ w ambulansie i udziela pomocy, więc go znali. Znajomości, rodzina, nazwisko. Leczyć! W głowie miałem tylko jedno: kroplówkę, coś na uspokojenie i sen! Jeden chuj ordynator pełnił tego dnia dyżur na izbie przyjęć i mnie nie dopuścił do leczenia. Kazał iść do domu i cierpieć. Przecierpieć. Poszedłem. Z Krychnowic na Ustronie o trzeciej nad ranem. Minus piętnaście i oblodzenie tych marnych dróg całkowite. Ja bezsilny. Doszedłem… po drodze nie spotkałem przez godzinę jednego auta, jednego człowieka. Śmierć.

Co cię obchodzi jak się czujesz – pamiętałem tylko z poprzedniego incydentu. Zdecydowałem się nazajutrz, jak jechać po te pieniądze, a potem leki i coś do picia, co przełknę, i zacząłem rozumieć. Straciłem zdrowie. To, myślałem, odzyskam. Nie raz się z kostuchą targowało o kolejny turnus na tym łez padole. Nie raz szlachetne się utraciło nie miało nadziei. Człowiek nie jest taki, co by się nie zregenerował. Nie mam i nie będę miał pracy! Miałem szanse: i Grójec, i Szczodry. Do Grójca na badania już nie pojechałem, bo tańczyłem. Szczodry wpadł do mnie podczas alkoholowej awantury, zobaczyć czy żyję i o rezultacie inspekcji donieść matce mojej. Zobaczył mnie w stanie. Załamał się. Coś mówił, że miał już mnie zawezwać: badania, szkolenia, homologacje, testy i do roboty. Jak? Jak mnie widział i słyszał takiego, co odpowiadał na zagajenia: powiedz mi Wojtek co u ciebie, bo ja jadę w góry z dziećmi na sanki i chcę powiedzieć twojej matce, jak się czujesz i co robisz, ja odpowiedziałem, tylko: przekaż, że ja jedyne co robię, to nie jadę w góry na sanki… Stracił pewnie nadzieje i przekonanie, o mojej do czegokolwiek przydatności. A siedziałem wtedy sam w dużym i piłem wódkę solo.

Straciłem dziewczynę. Co za tym idzie rodzinę. Rodzina dzwoniąca zza oceanu pomaga, owszem, jest kontakt, a jakże, daje poczucie, jak najbardziej, ale jednak kogoś budzić, innego odprowadzać do szkół, przy kimś zasypiać a potem opowiadać sny, to co innego.

Zdrowie, rodzina, praca… straciłem jeszcze mieszkanie. Coraz bliżej bezdomności. Sam, na ulicy, chory, bez zajęcia. No to mam… Czego mogłem się spodziewać?! Minęły trzy tygodnie i moje obawy – wyszło na to – okazały się przedwczesne jak pogłoski o śmierci klasyka. Wszystko inaczej i na plus. Piekło, które miało nastać, okazało się przedsięwzięciem całkiem do dupy urzeczywistnionym. Tak źle urzeczywistnionym, że w realu jest coś bajkowego teraz.

Zazębia się nawet!

6Shares