Nie dziennik obozowy

Nie dziennik obozowy

Ta powtarzalność czynności, zajęć dziennych, które wykonuje doba po dobie o tych samych godzinach – nie wyłączając snu, odpoczynku, wizyt w łazience, sprawia, że dni jednocześnie migiem mijają, dwa, powodują uczucie mozolnego, niekończącego się pokonywania toru przeszkód. Pobudka, zaprawa poranna, śniadanie, trening na macie, obiat, wypoczynek po południu, trening z kijami, kolacja, luz i zraz sen. To segmenty. Czy przeszkody? Czasem. Ale ogólnie moduły, części składowe dnia, nieuniknione, jak i dające pewność, że po kolejnym przyjdzie następny. Tak jak wczoraj. Tal  jak tydzień temu. Tak jak jutro.

Przeczułem w niedzielę jeszcze, że zleci. Czas zapierdala. Dzień za dniem mijają. Był poniedziałek, jest czwartek, przyjdzie jutro, za dzień dwa  – koniec. Dwa lata temu to mnie męczyło. Nieuniknioność postępujących po sobie czynności i powtarzalność. Teraz mnie to ustawia. Daje poczucie bezpieczeństwa.

Żałuję, że już niebawem turnus skończy się. Ledwo co się rozpoczął. Ten wąż wielosegmentowy, a jednak funkcjonujący jako całość – dzień, sprawa,  że można tym wszystkim się bawić.   Bo wiadomo: jeśli po śniadaniu, po godzinie na wyrze nie chce się iść na trening pod dach, wystarczy zwizualizować sobie to, co będzie potem. A po treningu to już obiad. Po obiedzie trzy i pół godziny odpoczynku biernego (w  moim przypadku, inni grają). Następnie tylko machanie kijami i zaraz kolacja, która niechybnie wieńczy dzień.

Dzięki tej modułowości łatwo dzięki pokonaniu któregokolwiek elementu zaraz uśmiechnąć się na myśl o końcu kolejnego dnia. Tu nic się nie wydarzy, nic ekstra nie skomplikuje sytuacji.

Cieszyc się tą ciągłością? Bywa. Z radością patrzeć na tą oczywistą i przejrzystą do cna układankę? Da radę. Kwestia akceptacji większej całości? Przydałoby się. Ogarnąć i skonstatować, że to dobrze – porządek, poczucie bezpieczeństwa, przewidywalność. Nuda? Nie nudzę się, ale tylko chyba dlatego, że do końca to ja spokojny nie jestem. Spokój na zawsze utracony?  I tylko pozory, chwile ułudy, że zagrożenie minęło? Powiedzieć bezpowrotnie – podtopić się w ułudzie zbyt poważnie. Nie ma co się oszukiwać – bezpiecznie już nie będzie. Nie ma co narzekać – są cyngle, które pociągając poczucie zagrożenia łagodzę należycie.

Czyli co? Chce się to przeskoczyć? Zaliczyć? Mieć za sobą? Że wracać? Do czego?! Oczywiście, dom… Ze wszystkimi jego dogodnościami. Ale i mankamentami? Że nie wolno poleżeć. Że nie wskazane za dużo telewizji. Nie palić rano bo wszyscy śpią a wychodzenie na balkon to hałas. Trzeba gotować, wcześniej robić zakupy. Tu? Wszystko dane podane. Przygotują, pozmywają. Czyli dobrze. Czyli nie wracać. Ale powrót nieuchronny! Turnus mija szybko. Za szybko? Zależy od pory dnia? Nastawienia? Tu? Nie ma na co nawet wydawać pieniędzy. Ta kwestia nie istnieje, odpada. Nieistnienie tej kwestii to przewaga nad życiem pozaobozowym olbrzymia. Wiadomo – pieniądze. Życie -pieniądze. Mało, zawsze za mało, choć więcej niż zwykle, za mało. Tu aż nadto!

Jest czas na czytanie. Czytam. Co czytam? Nie ważne,  a może ważne? Ważne, bo z czytania nauka, którą zamierzam tu podzielić się, przyznając jednocześnie – co łatwo mi nie przychodzi, do błędu. Błędu kardynalnego… Pilch w swoim Drugim Dzienniku, komentując wrażenia z lektury  Tagebucha 1990 Grassa i kreśląc pięć (tylko pięć? Dlaczego!) elementarnych, negatywnych reguł –  jak nie pisać dziennika, jaką pierwszą daje tą o komentowaniu własnej twórczości. Ja nie uprawiam twórczości, piszę, ale zasada ta mnie także się tyczy, popełzłem z lenistwa intelektualnego na te bagna, zrobiłem to, czego robić nie powinienem: zasada numer jeden – „nie komentuj w dzienniku własnej twórczości, nie snuj  planów twórczych, to zawsze wypada żenująco…”

Nie w twórczości, w pisaniu swoim, nie dalej jak wczoraj, nie wiedząc, co napisać, zacząłem – mniej lub bardziej – zależy jak patrzeć, żalić się, że pisanie moje takie a takie. Błąd. Powinno być o łódkach, o drzewach, o strachu, o technice, o majaczeniu, o kobietach – nie o własnym pisaniu. Rad, jak nie pisać dziennika jest więcej. Jedyne pocieszenie? Nie piszę dziennika. Przyznałbym, że zamierzam zacząć, ale przecież  – patrz wyżej: nie snuj planów twórczych…

 

8Shares