Obóz dekoncentracyjny
Udałem się do lekarza. Żeby dostać zaświadczenie o problemach z koncentracją. Rzekomych problemach, bo i zaświadczenie dotyczy kwestii przyszłych a niepewnych. Rzekome, jak rzekome, problemy z koncentracją są. Pracuję w norze TNT na pięciu czy sześciu programach komputerowych jednocześnie, czytając w międzyczasie wszystko na Onecie, doglądając kurierów i paczek oraz słuchając Trójki na cały regulator – pojawia się na ekranie komunikat o konieczności zmiany hasła. Wiem, że nie wiem jak to zrobić. Ktoś mi kiedyś tłumaczył – albo nie słuchałem wcale, albo słucham jednym uchem, ale wiedziałem, że nic nie zrozumiem, więc słuchałem, ale nie chciałem przyswoić. Opowieści o tym, jakimi krętymi meandrami postępuje zmiana hasła w konkretnym, ściśle przez zespół bezpieczeństwa gdzieś „na górze” kontrolowanym programie, wiedziałem, zbyt będą nieprzystające do pożądanego efektu – słowa słowami, procedura procedurą – czym potwierdzić, czym zaakceptować, a czym zatwierdzić i ostatecznie ustalić nowe hasło…? Słyszałem więc coś kiedyś, nic nie zrozumiałem, w efekcie – wiedziałem, że nie wiem.
Jednak postanowiłem spróbować. I poszło. Zmieniłem, znaczy chyba zmieniłem, bo działałem dalej w Unixie dzień cały, na drugi dzień dopiero okazało się, to co się okazało, że koncentracja, że rozkojarzenie, że dobrze, że byłem u lekarza, nie tylko dobrze, bo dostałem zaświadczenie, które mi się przyda gdyby, a dobrze też, bo mam receptę, też w razie czego, wykupować nie zamierzam, nie jest tak źle kiedy człowiek lekko pogubiony…Nie ma to jak się od czasu do czasu rozkojarzyć, a nawet całkiem zdekoncentrować.
Hasło zmieniłem, nazajutrz okazało się, że nie pamiętam na jakie. Nie pamiętam też, w którym programie zmieniłem. Pamiętałem, że gdzieś zapisałem hasło i do czego, ale pamiętałem też, że zapisałem to w momencie, kiedy uświadomiłem sobie, że chyba nie pamiętam dokładnie, jakie to hasło i do którego programu. Były więc to zapiski człowieka, który próbuje narysować mapę swoich dotychczasowych podróży w momencie, kiedy widzi – zgubiony. Nie zawsze to wychodzi. Więcej, nigdy to nie wychodzi dostatecznie dobrze. W okolicznościach, kiedy droga powrotu jest jedna a inne, wszystkie inne wiodą na manowce – taka mapa tylko grozę budzi. Nie ma pewności. Nie ma żadnej pewności. Na drugi dzień nie dość ze zablokowałem Unixa wpisując rzekomo nowe dobre hasło, jeszcze innego programu nie uruchomiałem w związku z problemami z logowaniem – sobota była, help desk nie odbierał, wyszedłem nie zrobiwszy tego, co należało, ale wyszedłem, szczęśliwy, bo wiedziałem – pomieszkam…
Podomowię się. Pomieszkam. Wczoraj się nie udało, bo i się nie zapowiadało. Udało się na tyle, na ile udać się mogło. Sam w domu od tygodnia, wyjść do pracy w sobotę na trzy godziny musiałem. Bardzo rano. Ale i rano dzięki temu bardzo wróciłem. Jeszcze po powrocie mogłem zjeść śniadanie. Wiec tak, jakbym nie wychodził, jednak wychodziłem. Potem miałem wyjść, a nie wyszedłem – dezercja, kapitulacja, sabotaż dnia zaplanowanego, wszystko po to, żeby się podomowić.
Nie pomylę siedząc dziś cały dzień na chacie żadnego hasła. Nie sprawdzę błędnie rozkładu jazdy – chałupa, mam nadzieję, nigdzie nie odjedzie, jak na co dzień – nie odjeżdża, stacjonarna raczej jest. Nie będę w głowie układał żadnych planów: gdzie wcześniej i jak jechać, żeby potem zdążyć tu i tam i nie stracić czasu, załatwić co trzeba, wrócić jeszcze na Górnicze i zobaczyć, jak biegną w Berlinie czy odbijają w Toronto. Nie palnę głupoty słownej w krępującej rozmowie z tym czy tamtym, sam jestem, sam do siebie gadam, a jak sam do siebie gadam to raczej milczę. Jestem wyrozumiały dla siebie samego, milczącego, by nie mówić do siebie.
Od czasów lipcowego obozu w Rejowie, w pracy jem śniadanie koło 9 rano. Jak tam, po przebieżce, przed treningiem, z zegarkiem w ręku. Przez pawie całą sobotę i niedzielę całą całkiem w czterech ścianach jem, kiedy tylko zachcę mi się jeść. Znaczy chce mi się częściej niż jem. Często chce mi się coś chapsnąć, nie chce mi się wstać.
Więc, co o tym myślisz?