Z łóżka telemarkiem

Z łóżka telemarkiem

Zaatakowały mnie skoki. Całkiem znienacka. Nie u siebie. U cioci, z wujkiem ramię w ramię. Znaczy – rozpoczął się sezon narciarski. W telewizorze teraz co tydzień będą skakać. Gdzie indziej, albo nawet całkiem blisko będą zjeżdżać, ścigać się po płaskim, uprawiać slalom. Ale my będziemy skazani na skoki. Skazani, bo tak jak uzależniliśmy się od piłkarzy, tak i od skoczków i nie jest ważne, czy przynoszą nam chwałę czy raczej częściej gorycz i rozczarowanie, to się ogląda. Z automatu. Wczoraj jakoś nie oglądałem bo moje uzależnienie nie objawia się jeszcze głodem Ligi Narodów.

Ta sezonowość. Co cztery lata Olimpiada. Co jakiś czas nowy papież. Wybory co jakiś rok dwa. Dwa lata po Igrzyskach Mistrzostwa Świata w gałę – te nieszczęsne ostatnie w tym roku. Były. Całkiem niedawno. Teraz przyszedł czas oczekiwania nie na gola, tylko na skok „leci”, „leci”, „leci”, skocznie przeskoczył. Tyle czy będziemy? Jak zniechęciłem się do piłki w rodzimym wydaniu, tak nie tęsknie za cotygodniowymi seansami z Wisły czy innych, nawet obiektów prestiżowego Turnieju Czterech Skoczni. Choć nie ukrywam, jak będą okoliczności, spojrzę. Tak jak będę w miarę, w miarę śledził jak nasi kopią piłkę – nałóg jest nałóg.

Nie tylko sezonowość wydarzeń sportu i życia społecznego na skalę międzynarodową. Osobiście sezonowość mnie dotyka. Ba, ona mną kieruję. Przyszły te mrozy po tych upałach i już czekam wiosny. A we wszystko to wplecione jeszcze te podrygi pracownicze. Praca mi się kłóci z życiem. Jest tyle rzeczy, tyle sfer do eksplorowania poza pracą, że z perspektywy obecnie nie pracującego nie potrafię sobie wyobrazić sensu roboty w ogóle. Oczywiście, zaraz przyjdzie jakiś moment, jakiś impuls, jakiś paradygmat pracowniczy i zacznę słać formularze i aplikacje. Słać wszędzie. Bo nie obranie w młodości jakieś konkretnej ścieżki kariery jawi mi się jako niedopatrzenie zbawienne. Aplikowałem od zawsze mniej lub bardziej na chybił trafił, zawsze się jakiś trafił co mnie wybrał, przez co zaczynałem pracę w branży nowej, zdobyło się to doświadczenie tu i tam – teraz, gdy koniunktura i rynek pracy chłonny jak przełyk w ciągu, teraz mogę spać spokojnie, niepracowanie jest nie wymuszone, nie jest karą, plagą, zdarzeniem losowym, jest wyborem, jest nagrodą, iść do pracy można w każdej chwili, ważne, że i w każdym momencie można umowę zerwać wypowiedzieć.

Prawda, kiedy się nie pracuje jest więcej rzeczy do zrobienia niż podczas zatrudnienia. Etat ma tę zaletę, że najczęściej jest jedna konkretna lokalizacja. A ocean obowiązków i czynności pasyjnych podczas przerw w pracy wymagają nie byle jakiej czasem mobilności. Jednak i to nie jest problem – człowiek lubi się przemieszczać. Niezależnie od pór roku, bo te niestety z uporem godnym lepszej sprawy następują po sobie jak następowały i nic się nie zapowiada, że to się zmieni, doniesienia medialne o tym, że niebawem na terenie najjaśniejszej rzeczpospolitej hodować będziemy wielbłądy i sadzić winorośl na masową skale można między bajki wsadzić – ma być lato i zaraz zima, a jak przed wiekami, jesień nastała i co raz bardziej zimowa, bardziej letnia, ale jednak jesień. I ja się do tej sezonowości przyzwyczaiłem, co więcej, jako się rzekło – mnie ta sezonowość nie tylko pasuję, ona mnie definiuje.

Władysław Reymont podzielił swoją powieść na 4 tomy. Każdy z tych tomów nosi tytuł zgodny z porą roku, która jest w nim opisana. Jest to naturalny cykl biologiczny. Ludzie żyjący na wsi i pracujący na roli są w ten cykl wpisani, ponieważ decyduje on o ich sposobie funkcjonowania.”

Radom to nie wieś a TNT to nie żadna rola. Jeśli pora roku nie decyduje o sposobie mojego funkcjonowania, bo czy lato, czy zima, palę, piję, leżę, piszę, kłócę się, łudzę, aplikuje, biorę udział, wycofuję się, uciekam, to na pewno pora roku ma dla mnie zasadnicze znaczenie. Łatwiej mi pogodzić się z depresją jesienią, zimą spowalniam, jeśli całkiem nie zasypiam, w sen zimowy nie zapadam, to na pewno tendencja do zborsuczenia, zamknięcia się w sobie, dziwaczności jest silniejsza zimą, (spotkałem pacjentów na P4 w Huston, którzy na wyroku sądu nakazującym umieszczenie ich nie w pierdlu,  ale w szpitalu, jako powód mieli wpisaną „dziwaczność”), ta tendencja pada zimą i jesienią na żyzny grunt. Do tego choroby imają się mnie obecnie dojmująco, tkliwość przy palpacji kolana, poszerzone przestrzenie MPC w kciuku bez zmian kostnych, żylak odbytu pieszczotliwie zwany hemoroidem, spokój wszeteczny tylko dzięki odpowiedniej dawce dobrze dobranego leku. No i wiadomo, ja jeszcze z wiosną się rozkręcę, ja jeszcze z wiosną się roztańczę.

A że jestem człowiekiem współczesnym, kolesiem wieku XXI, mimo że zależny od cykliczności i zmienności pór roku, to jednak do przodu; jak już ta jesień i mrozy są, to wiedząc o nadchodzącej zimie, czuję czekającą na mnie wiosnę roku przyszłego, ba, co tam przyszłego, ja już widzę siebie leżącego pewnego kolejnego lata, nie leżącego jak zwykle, by wstać zaraz, ale na łożu śmierci leżącego, w grobowej pościeli, w przedśmiertnym pocie, rozbawiony dozgonną wdzięcznością, ze świadomością, że całe życie dobrze mi się leżało, ale tak jak teraz, po tych wszystkich latach, kiedy koniec tak blisko, że zaraz, tak dobrze jeszcze nigdy nie…

9Shares