Jak mnie Cukrowski nie molestował

Blog

Jak mnie Cukrowski nie molestował

Jestem nie na czasie. Nie jestem na czasie. Z powodu zaniedbań z przeszłości ja i moje życie nie dotykamy bezpośrednio kwestii gorszących a aktualnych.

Byłe me dziewczyny nie wstąpią z mego powodu do ruchu „MeToo”, ponieważ nie przymuszałem ich nigdy brutalnie do seksu. Nie gwałciłem. Nie gwałciłem, o zgrozo, nawet konsensulanie, czyli za zgodą partnerki. Miałem inne sposoby – zdarzało się, że celowałem w błaganiu o seks. Byłem w tym skuteczny. Płaczliwie się poniżając i prosząc o zbliżenie dokonywałem cudów i na początku całkiem wrogim oraz zdecydowanym na „nie” dziewczynom potrafiłem uzmysłowić, jak spełnienie seksualne jest dla mnie ważne. Po czym dokonywaliśmy aktu owego spełnienia, przy czym zawsze dbałem o zadowolenie kobiety jako pierwszej, swój komfort stawiając niżej. Czyli tam gdzie jego miejsce. Swój zwierzęcy popęd mam za podły – erotyczne uniesienia kobiet sakralizuję.

Nie byłem też w młodości ofiarą pedofilii, choć miałem okazję. Po urodzeniu do kościoła byłem prowadzany tylko w niedziele i to nie każdą. Do świątyni na Borkach chodziłem z Halinowa tylko wtedy, kiedy w sobotę nocowałem u babci dziewitowej z domu Miller. Jako pachole nieochrzczone, nie przystępowałem do żadnych sakramentów. Cały przebieg niedzielnej mszy świętej sprowadzał się dla mnie do tajemnicy bytu. Jaki tego sens? Zapytywałem sam siebie, ale jako defetysta od urodzenia wiedziałem, że jakaś wroga siła wyższa nakazuje do kościoła łazić nawet w sytuacji, jeśli sens tego żaden.

Przyszedł czas komunii czytaj prezentów. Okazało się, że bez chrztu ani rusz. Lata później wypadłem z okna i wybiłem sobie jedynkę, w bloku na Cisowej był wtedy dentysta dr Kempa, który słynął ze swojej implantologii. Zaaplikował mi sztucznego zęba a stało się to w tym samy bloku, w którym kilka lat wcześniej wkroczyłem w progi domu księdza. I kilka, kilkanaście razy byłem, jako siedmioletnie dziecię, zostawiany sam na sam z duchownym w jego mniej lub bardziej mrocznym mieszkanku. Brat sławnego u nas kolarza przygotowywał mnnie do sakramentu chrztu.

Przecież tam mogło dojść do wszystkiego! Jednak ksiądz Szozda był przecież bratem kolarza Szozdy, rozmawialiśmy więc o kolarstwie. Czyli zdrowo. Jedynym zboczeniem w tej relacji było zboczenie z tematu sportu w kierunku spraw wiary i dyskusja, czy można wierzyć w boga nie wierząc w szatana, przy czym ja obstawiałem porządek drugi. Ksiądz podczas tych rekolekcji ani razu mnie nawet nie dotknął…

Ja nie gwałciłem dziewczyn, ksiądz nie zgwałcił mnie – nie ma w moim życiu nic co interesowałoby współczesny wielki świat.

Zrozumiem jednak, że ksiądz Szozda, brat wybitnego sportowca miał zdrowe podejście do nieletnich chłopców. Zastanawiam się jednak, chcę sobie przypomnieć, czy nie było czegoś z tych rzeczy w zachowaniu takiego księdza Cukrowskiego? Ten miał do czynienia jeśli nie z milionami, to z tysiącami dzieci w odpowiednim wieku. Komunie u niego brałem ja, brała moja siostra, w różnych domach wielu znajomych widziałem zdjęcia ‘komunistów” otaczających zwartym kręgiem siedzącego w niezmiennej pozie duszpasterza ludzi świata pracy oraz kolejarzy. Ksiądz Cukrowski zapukał do bram św Piotra już ładnych kilkanaście lat temu. Nikt do tej pory nie niego nic nie znalazł? Nikt sobie nic nie przypomniał. Może nic nie zawinił? Święty?!

W dobie fake newsów, preparowania dowodów, posądzeń bezpodstawnych oraz oskarżeń fałszywych i ja mógłbym coś stworzyć wymyśleć, nie tylko dlatego, że jestem pomysłowy i twórczy. Ale nic z tych rzeczy! Za bardzo cenię sobie – jak prezes i Antoni, prawdę, samą prawdę i tylko prawdę. Tę objawiona, wynikającą z olśnienia.

Pewnego razu, lata temu doznałem alkoholowej iluminacji, że jestem gwiazdą rocka oraz geniuszem. Tego się do tej pory trzymam. Nie potrzebuje więc do szczęścia wymyślania na nowo siebie oraz własnej biografii, nie potrzebuję pieniędzy, które wyciągnęliby moi prawnicy od kościoła, za to, że byłem jako pachole molestowany, a nie byłem…

0Shares