Miś
Zdarza mi się pracować, znaczy tracić czas na niby zarabianie pieniędzy. W rzeczywistości pieniędzy jest z tego tylko trochę więcej niż normalnie, wykonuje różne powierzone mi obowiązki z poczuciem, że sam wymyśliłbym sobie ciekawsze a już jeśli takie właśnie, to lepiej bym je zorganizował: mam zazwyczaj znikomy wpływ na ta to co, w jaki sposób, kiedy robię w robocie „u kogoś”. Najczęściej jest tak, że to ten ktoś – kierownik, przełożony, supervisor, dyrektor, szef, przyuczający mówi mi i pokazuje co robić, kiedy i jak. Powtarzam potem te czynności w poczuciu niejakiego bezsensu a też przekonaniem niezłomnym, że wszystko to powinno być lepiej, inaczej; że na miejsce pewnych czynności czy zadań wprowadziłbym inne, niektóre z grafiku wyjebałbym w pizdu bez szkody dla końcowych efektów pracy.
Kilka razy „za pracą” przebywałem tymczasowo za granicą, robota kojarzy mi się z mniej lub bardziej z egzotycznymi krajami.
Mimo tego, że przyjmują mnie raz po razie do jakiejś roboty zarobkowej, najczęściej zmieszczonej w określone ramy czasowe, dalej pozostaje w moim życiu prywatnym dość czasu. Wykorzystuje go tak, jakbym nie pracował. Inicjuje wycieczki, po okolicy, zwiedzam podradomskie, mało egzotyczne powiaty. Odwiedzam też urzędy i instytucje stworzone by wspierać ludzi pozostających bez pracy. Kiedy uda mi się tam coś ugrać – a zazwyczaj są to jakieś pieniądze a też inne przywileje mające ułatwić życie osoby dotkniętej pozornym nieszczęściem braku zlecenia czy etatu, mam dubel albo tripel (korzyść podwójną, lub potrójną -nie mylić z chorobą weneryczną). Pieniądze płyną z więcej, grubo więcej niż jednego źródła, dodatkowo jeżdżę na przykład bez biletów i wchodzę za pół darmo na imprezy bardzo kulturalne. Że te finansowe, socjalne i społeczne przywileje należą mi się jeśli nie pracuję, a ja właśnie czasem pracuję, poruszam się na czymś bardziej podminowanym niż granica prawa. To daje mi dopiero tą adrenalinę. Być nielegalnym! Mogą mnie za to wsadzić? Zawsze pozostaje ucieczka do egzotycznych krajów….
Mając pozornie mniej czasu z powodu podjęcia pracy zarobkowej, mam go jednak cały czas na tyle dużo, że mogę poświęcić się różnym sportom, wielorakim hobby czy w ogóle zostać wolontariuszem (tylko nie w Afryce bo tam stosunkowo chłodno ostatnio). Wolontariat podczas radomskiej imprezy Kameralne Loto wydał mi się idealny. Kiedyś na terapii (którą sam prowadziłbym inaczej) bardzo mądre osoby wiedzące jak prowadzić terapię powiedziały mi, że jeśli nie pracuję zarobkowo na etacie powinienem pójść w wolontariat: zająć się czymś, zrobić coś dla ludzi, pójść do nich w rzeczywistości i metaforycznie. Osoby zaangażowane w wolontariat kojarzyły mi się zawsze z jakimiś lewicującymi, bogatymi z domu frikami, którzy zaznawszy w pełnym hedonizmu i próżności życiu już wszystkiego, w końcu doszły do granicy, gdzie czekała na nich środkowa Azja czy inny czarny ląd, chore dzieci, głodujące niemowlaki, cierpiące zwierzęta, wydęte brzuszki, oczy pełne much Tse Tse, zagrożone gatunki fauny, lecznicze gatunki flory, zdezelowane Land Rovery z pełnym bakiem ropy, torby z niedoborem leków i szczepionek, białe uśmiechy ciemnych nastolatków, ostre cienie wysychających drzew, wilgotna aura strefy podzwrotnikowej, w ogóle egzotyczne kraje i zdrowe buzie lekarzy bez granic.
Poszedłem więc jeden i drugi wolontariat. Rzeczy, które miałem tam wykonywać, jeśli miałbym wybór, zrobiłbym inaczej, ale że poszedłem z własnej woli, słuchałem co mówią osoby decyzyjne i robiłem tak, jak radzili. Mądrzy ludzie uświadamiali mi pożytki dla mego ducha i tak zwanej psychiki, a też kompetencji społecznych płynące z nieodpłatnych zadań, jakie wykonywałem wśród ludzi, a mnie zawsze do tego wolontariatu pchała pewność, że spotkam tam jakąś interesującą dziewczynę. I może do czegoś dojdzie!? Spotkać, zawsze, a jakże, spotykałem. Dochodziło tylko do tego, że mój zapał wolontaryjny się kończył. Wracałem wtedy do sportu, znaczy zaczynałem biegać, albo siedzieć w Sabacie, albo i to i to, bo do Sabatu trzeba czasem pobiec jak rura pali.
Lato Kameralne to fajna rzecz. Kilka lat temu uczestniczyłem jako widz w paru ciekawych wydarzeniach – seansach filmowych, rozmowach z twórcami… Tegoroczne Lato Kameralne ma wielu organizatorów. Już na pierwszym spotkaniu, pierwszej imprezie kameralnego lata, które było częścią Fosy Kultury, spotkałem i zobaczyłem wiele znajomych twarzy. Wszystkie twarze coś organizowały. Dyrektorka festiwalu przechadzała się pod rękę z prezesem stowarzyszenia wynajmującego obiekt. Dyrektor obiektu, będący współorganizatorem festiwalu Kameralne Lato, kiedy ja dmuchałem okolicznościowe balony, prowadził ożywioną rozmowę z jednym z trzech festiwalowych fotografów; garstka Włochów, którzy współorganizowali Dzień Włoski, oglądali zaproszonego egzotycznego Włocha, który gotował – tłumaczyła jedna z organizatorek, tłumaczka. Jedna moja znajoma z poprzedniego wolontariatu była jest szychą- wysoko, oj najwyżej postawionym organizatorem, druga, pracująca w obiekcie, pomagała w organizacji całości, jako organizator części. Kilkuosobowa sekcja prasowa patrzyła na odcedzającego makaron Włocha. Pracujący przy organizacji festiwalu w biurze, biuro zrobili sobie pod sceną przez co też widzieli jak Italianiec nie dodaje majonezu do carbonare. Dyrektorka artystyczna rozmawiała z rzecznikiem prasowym – ten wydawał dyspozycje innym zatrudnionym przy organizacji. Był jeszcze dyrektor programowy, ale chyba ciągle zastanawiał się nad programem, bo milczał, choć dokoła miał się do kogo odezwać: plac przed sceną dość szczelnie wypełniali organizatorzy, widzów, mimo późnej już godziny coś nie było…
Jedyne co było w tym wolontariacie ciekawe, to to, jak zwracała się do nas nasza opiekunka z Kameralnego Lata. Otóż było to coś jak „wy moje misie kolorowe”. Niech będzie. Misie kolorowe kojarzą mi się z egzotycznymi krajami.
Więc, co o tym myślisz?