Rosalinda i zwierzęta
Królewna Rosalinda pozostała niezrozumiana. Mówiła swoim własnym językiem wysublimowanym, ciepłym tonem, który podkreślał jej kobiecość i wrażliwość. Specyficzne poczucie humoru, nie rozumiane…. Nie czytali jej między słowami. Albo czytali źle. To co mówiła mogło świadczyć o tym, że lubi, musi się lekko przechwalać, ale inaczej niż inni, nie osiągnięciami na polu destrukcji, tylko swoimi pasjami i sukcesami w żuciu prywatnym i zawodowym… Niezaprzeczalnymi osiągnięciami. Że w ogóle potrafi mówić tylko o sobie (kompletny egocentryzm) i to jako o osobie lepszej, na pewno innej, odstającej od reszty. Tak się mogło wydawać. To to był tak zwany pozór – myślała o innych, mówiła o sobie. W dupie miała królewna Rosalinda pomysły o tym, żeby komuś się przypodobać, albo żeby powiedzieć to, co inni chcę usłyszeć. Rosalinda mówiła co miała do powiedzenia. A miała do powiedzenia rzeczy, które nie wzbudzały entuzjazmu tych dupków. Wyzywała ich od gównarzerii, czego oni nie rozumieli, pochłonięci snuciem planów, co opowiedzieć, żeby uzyskać poklask. W wędzarni.
Jak wszyscy codziennie mówili w pewnym sensie to samo, o tym samym i próbowali zaśmiać deko tragiczną sytuacje, Rosalinda oznajmiała, że jej status królowej cierpi. Przy czy nie ukrywała, że w jej królestwie chcą ją zdetronizować, kiedy inni – pachołki – mieli plany na awanse.
Już tylko mi, podczas rozmów „na randezvous” mówiła, że chcą ją obalić, część tylko dworu jest za jej królowaniem, uzurpator rośnie w siłę, kiedy panuje bezkrólewie rodzą się potwory.
Królewna zaczęła po kilku dniach palić papierosy (niepaląca). Na palarni, kiedy inni opowiadali ile, z kim i kiedy przesadzili, ona oznajmiała, że lubi różowe. Że martwi się o rośliny. Że jest wieśniakiem, ale jednocześnie z dobrego rodu, a pozycje wypracowała sobie sama, pozycje, o której inni mogli tylko pomarzyć. Samo przedstawienie się, z wymienianiem imion, herbów i nazwisk tych rzeczywistych i wymyślonych zajmowało minuty. Minuty, podczas których inni siedzieli w napięciu i patrzyli na nią jak na pawia, który przez przypadek rozgościł się na terenie zaanektowanym przez czarne wrony.
Oczywiście sytuacja królewny Rosalindy była nawet mocniej skomplikowana niż innych. Inni przyszli na dziesięć dni do sanatorium po to, żeby zaraz wrócić do w miarę normalnego, podobnego do tego co wcześniej życia. Ona była (jest) na etapie zmian. Stąd ten telefon cały czas przy uchu i na kolanie. Na kolanie nogi, tej nogi, co to czasem musi zostać podniesiona.
Znak? Z Rosalindą spotkałem się jeszcze czekając na przyjęcia. Na dyżurce. Podczas tych rozmów przez szybę o tym, co się stało i dlaczego, jeszcze przed badaniem. A wcześniej widzieliśmy się jeśli nie w zeszłym tysiącleciu, to stuleciu na pewno. W naszym toczącym się ku upadkowi XXI wieku się nie widzieliśmy: ja śledziłem czasem dokonania królewny na fejsbooku, ona czytała to, co czasem mam do powiedzenia napisania. Mimo to rozpoznaliśmy się. W okolicznościach dalekich od potrzeby i nawet możliwości rozpoznawania czegokolwiek, poza własnymi lękami i chęcią udziału w turnusie. To było miłe trudne spotkanie, to było dziwne i zaskakujące rozpoznanie. Jeszcze nie wiedziałem, nie wiedzieliśmy, że w tym samym budynku sanatorium nas umieszczą, samo spotkanie, przytulenie, spojrzenie w oczy już mówiło wiele, zbyt wiele, żeby zrozumieć, że nastąpiło spotkanie po latach. Ciotka i pociotek. Matka i dzieciak. Koleżanka i gówniarz. Królowa i paź królowej. A jednak, a jednak. Lata minęły, nomenklatura pozostała ta sama, jednak przecież rzeczywistość się zmieniła, czas nie stał jak krowa na polu, czas popłynął jak i my popłyneliśmy.
Poza wszystkim zaraz na turnusie zaczęli pojawiać się ludzie, którzy okazali się w z tego samego królestwa: znali sytuacje na dworze i głównych rozgrywających, a także tych, którzy stracili życie w walce o jakość monarchii. Także było coraz bardziej gęsto i a propo`s.
Pamiętam, podczas jednego z pobytów w sanatorium był gość, który spędzał czas, cały prawie czas w towarzystwie dwóch dziewczyn. Kiedy męska wiara trzyma się razem, razem je, pali i wspomina, co pikantniejsze. Patrzyłem na niego ze zdziwieniem, że tak z dziewczynami. A kiedy z Rosalindą spotkaliśmy się już na apartamentach, też zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu razem, razem jeść, dzwonić, pisać biznes i nie tylko biznes plany, słuchać opowieści o rozterkach obu stron, tak różnych stron. Nie ukrywam, pewien ostracyzm z męskiej strony silnej grupy pod wezwaniem dało się odczuć. Powinienem z facetami rżnąć w tysiąca i wspominać „jaja”, a wolałem inaczej.
I teraz Rosalinda dzwoni a ja czekam na te telefony. Rozmowa się nie klei, jakieś interferencje na strunie
połączenia, ale ona mówi dużo, i ja to słyszę, ja mówię mało i wolałbym tego nie słyszeć, bo mówię nieskładnie, jest mały nieporządek w chaosie. Jednak te telefony przypominają mi czasy, kiedy z komórki rodziły się domy.
Hostel w którym się zatrzymałem nie wiele różni się od sanatorium, też zdrowieje, tylko warunki inne – ja oglądam BBC News w swoim jednoosobowym pokoju, ona mi na noc czyta Asnyka. Asnyk usypia.
Więc, co o tym myślisz?