Detektyw i nasutniki

Detektyw i nasutniki

Do budynku weszło dwóch, trzech wytatuowanych i niewyględnych, czy wyględnych inaczej, podejrzanie. Się myślało, że zrobi się w ośrodku jakoś kryminalnie. Później pojawili się inni, też zabidzeni, ale bez rysów ani nawet pozorów spenalizowania przez kryminalizownie karą penitencjarną. Zrobiło się spokojniej, szczególnie na duchu. W końcu człowiek w „uzdrowisku” znalazł się też po to, żeby widmo katastrofy jakiegoś uwięzienia odsunąć czy też zminimalizować. Dzień dwa i okazało się, że nie jest źle. Nawet ci, co złowieszczyli swoja obecnością i przypominali o doli osadzonego za grzechy swe i przewiny, nawet ci, którzy swą obecnością przypominali, że za mniej lub bardziej przeszłe winy można odpowiedzieć pierdząc, i ci zostali przez grupę wchłonięci, przez ogół zaakceptowani, a ich atrybuty więzienne zniknęły i rozpłynęły się na rzecz kontekstów powszechnego tu, a głównego problemu.

Zrobiło się nie tak znów kryminalnie, za to kulinarnie jak najbardziej! I to nie za sprawą nowo przybyłych, nie. Zrobiło się „smakowicie” pośrednia z powodu panujących tu reguł karzących dłużej zamieszkującym wspinać się w miarę upływu czasu po coraz wyższych piętrach. Ode mnie z komnaty odeszło do krainy mniej lub bardzie wiecznej trzeźwości trzech, więc i trzech przyszło. Z poniżej. Nie miałem na to kto przyjdzie żadnego wpływu. To znaczy gdybym miał taki cel, mógłbym pracować nad narzędziami, by jakiś wpływ pojąć. Ale nie. Nie chciałem. Nie myślałem o tym, żeby cokolwiek mieć, a już najmniej wpływ. Więc przyszli i zajęli łóżka po tamtych trzech. I jeden z tych, co przyszli i zajęli łóżka wyżywa się kulinarnie późnym wieczorem, kiedy z racji wypracowanego rytmu dnia i nocy już zasypiam. To znaczy jego sto dwadzieścia kilo ożywionej w jakiś magiczny sposób wagi pożywia się całą dobę, omal bezustannie, jednak te jego wieczorne smakowe peregrynacje wychodzą mi jednym zaspanym bokiem, bo drugi jeszcze wtedy nie śpi, a chce.

Żeby kolega jadł…! On pochłania a towarzyszą temu różne atrakcje. Głownie dźwiękowe. Żeby kolega konsumował… On żre. Ciamkanie pędzi mlaskaniem. Chrupanie wyprzedza przeżuwanie. Przełykanie rozbrzmiewa dławieniem się głębinowym. A ja zasypiam! Szczęście, że wypracowałem sobie to wczesne zasypianie na tyle skutecznie, że choćby się paliło i waliło… Zasnę. I zasypiam. Ten jeden kolega to nie jest jedyny kolega, który napycha się na noc wieczorową późną porą. Jest jeszcze dwóch z których jeden podjada podobnie, drugi jest niemym świadkiem i tkwi wybudzony (podobno) długo jeszcze po tym, kiedy ja zasypiam, a dwóch je.

Kryminałem jednak zapachniało. Już nazajutrz po przybyciu podejrzanych zginął telefon. Bezwstydnie pozostawiony na łóżku, jakby właściciel nie wiedział, że rzeczy mają zdolność gubienia się, a szczególnie mogę ginąć tu, gdzie wielu różnych. Telefon zginął i została zawezwana milicja, żeby przejrzeć monitoring, który tu i ówdzie. I mógł pomóc w wyjaśnieniu tajemniczego zaginięcia. Na szczęście jest koleżanka, która czyta namiętnie kryminały, i już po chwilowych zastanowieniu, kiedy zapoznała się z przesłankami, zawyrokowała i wskazała nie tylko sprawcę, ale i miejsce, w którym w przyszłości telefon zostanie odnaleziony! Bo jak już wiadomo było, że i milicja i zdolności detektywistyczne koleżanki we współpracy z obrazem monitoringu to czynniki, dzięki którym złodziej zostanie pojmany, ten też o tym wiedział i udał się skruszony we wskazane w domysłach dziewczyny miejsce, by podrzucić urządzenie. Wygrała sprawiedliwość! Oraz kobieca intuicja… a też odwieczna prawda, że książki to nie tylko sposób na zasypianie.

Turnus kończy się. Nie ma co narzekać – i tak trwał długo, jeśli nie przydługo. Jednak nie było postanowienia, by skrócić bo się dłuży. Wręcz przeciwnie – zostać, wytrzymać, zregenerować siły maksymalnie, by wrócić do miasta z energią i entuzjazmem człowieka, który odpoczął, a miał po czym.

0Shares