Tak zwana górka
Z wiosną, co tam z wiosną… z jesienią wprowadziłem się do kolejnego, jak policzyłem w ciągu ostatnich piętnastu lat, osiemnastego mieszkania. Na jak długo? Nie wiadomo, długo by mówić opowiadać. Są czynniki od których wszystko zależy. Niektóre zależne ode mnie – będę z odwagą walczył, niektóre niezależne – z pokorą się pogodzę. Czy odróżnię jedne od drugich, nieistniejący raczy wiedzieć, albo nie wiedzieć. Raczej wiedzieć, bo przecież wszechwiedzący, choć nieistniejący.
A miał być hotel hostel, jednak przed samą godziną zero wykluło się przejaśniło. I choć zaraz się cofnęło i pociemniało, to nie do końca – wprowadziłem się. W razie czego wprowadziłem się tak, żebym się w dwie godziny mógł wyprowadzić. W każdej chwili. Nie dość że mobilny to jeszcze kurwa elastyczny. I układny kurwa.
Wprowadziłem się w piątek, ale nie pomieszkałem, bo latałem: urzędy, biura, banki, instytucje mniej lub bardziej publiczne. W sobotę pomieszkałem – przespałem, bo miałem wychodzić, ale poza małymi zakupami w dwóch miejscach nigdzie nie poszedłem, choć miałem, wolałem poleżeć, podespać, odespać. Kupować byłem w garmażerce oraz piekarni. W garmażerce za namową czy też przypomnieniem R. że na Curie jest ona i serwuje różne przysmaki, w tym pierogi.
Wszedłem wczesnym popołudniem i poprosiłem o te z mięsem i kapusta, a okazało się, że są ruskie, meksykańskie, z kurczakiem i pieczarkami, a tych, które wymarzyłem, nie ma. To znaczy okazało się, że są. Kiedy z niedowierzaniem konstatowałem, że już nie ma i na głos wymieniałem te, które są, a których nie chce, pani długa ze mną cierpiała aż oznajmiła, ze jednak są, ona sobie dla siebie samej odłożyła, ale że widzi mnie smutnego tak z powodu braku pieroga z mięsem i kapusta, ona mi odda te dla siebie odłożone, sama weźmie inne, jej jest wszystko jedno, jej jest bardziej wszystko jedno, niż mi. Mam więc do dziś pierogi z mięsem i kapustą.
Kiedy szedłem na spacer poranny (spacer jest wskazany, jest polecony, jest do realizowanie codziennie) spotkałem po kilku latach niewidzenia D. D wracała szła gdzieś w przeciwną stronę, obładowana brązowymi torebkami z zawartością tajemniczą, jednak porządnie objuczona. Zamieniliśmy kilka słów o tym, kto gdzie teraz mieszka oraz o tym, że trzydzieści lat czekałem na zniesienie wiz do USA i tego dnia się właśnie doczekałem. Ona widząc mnie, że doczekany gdzieś spieszę, nie uciekała, nie migała się od rozmowy, jak zwykle grzeczna i kulturalna, z klasą, więc i ja stoję, gadam, tym bardziej, że ją przecież lubię, znam i cenię! Ale widzę, że przecież ona dźwiga i jej niezręcznie, bo trzyma oburącz kilka mniejszych i większych o nieregularnych kształtach, wymykające się jej z uchwytu, ja ze swojej wrodzonej czy przejętej właśnie od D. grzeczności pytam, co dźwiga i czy nie ciężko, może pomóc? Ona że w piekarni była… Pytam, czy ma wesele lub inną komunię, tyle pieczywa, a ona, że raz w tygodniu tyle kupuje tu, na Curie bo nie do przereklamowania wypieki, potem mrozi, ma na kilka dni. Więc ona jak mi te chleby zareklamowała, że dobre i bramę obok mojej teraz, to ja tam idę i zaraz w piekarni jestem, ale biorę tylko trzy bułki, mam jeszcze coś z wczoraj z Żabki. Zamawiam trzy bułki i słyszę, że pani mówi sześć złotych. Nie szok, przyznajmy, ale niespodzianka. Chyba odmalowała się na mym licu, bo zaraz pani zagadnięta, że piekarnie jej mam poleconą i będę uczęszczał, dodaje, ze dodaje mi bagietkę w gratisie na wróżbę udanej naszej piekarnianej współpracy sprzedający kupujący.
Dziś niedziela. Na Świętokrzyskiej jedyną atrakcją byłaby cisza, przerywana odjeżdżającymi z parkingu pod blokiem samochodami. W nich M., Bliźniaki, siostra bliźniaków z wnukami oraz wielu innych sąsiadów w trzecim pokoleniu, którzy stawili się na święty polski niedzielny obiad. A tu? Ryk silników bo pokaz samochodów bardzo kurwa zabytkowych…. Podjeżdżają rycząc i stają. A ludzie liczni patrzą.
Więc, co o tym myślisz?