pierd chmary szarańczy

Jeden bąk chmary szarańczy

Wyszedłem z bramy w to niedzielne wczesne popołudnie raz, by się przejść pod rozsłonecznionym niebem, którego ostatnio mi brakowało, dwa, by może kogoś spotkać i zamienić parę słów. Kwestie konsumpcyjne pozostały trzeciorzędne. Niedziela niehandlowa, ale zawsze rybę w Żabce można kupić. Albo usiąść na kawę w jednej z knajp nie serwujących alkoholu (są takie?). Ta kawa to miała być jedynie wtedy, kiedy kogoś spotkam. Podobnie jak jakiś obiad, tudzież lunch, tylko wtedy, kiedy zderzę się z jakimś głodnym bliźnim.

Spacer trwał godzinę, jak w zaleceniach. Ale nie spacerowałem z zegarkiem w ręku, tylko na nim. Tak wyszło. Dopiero na końcu okazało się, że ubrałem się za ciepło – sezon na pogodę mówiąca, że chuj wie w co się ubrać, w zasadzie rozpoczął się już jakiś czas temu. Wyszedłem, a przed wyjściem zjadłem zupę. Zrobiłem to, aby uniknąć głodu podczas marszu. Kiedy okrążałem Urząd Miasta było pusto i chicho. Cicho było na różne sposoby, tylko nie wyborczo. Z każdego słupa i każdej ściany wołał mnie jednak jeden czy druga, żebym na nich głosował. A ja głosowałem już rano, więc było to wołanie na puszczy.

Mijając Sezam, znaczy Bolka I Lolka, w którym stołuję się w niedziele, bo Nie Na Żarty zamknięty, nie czułem jeszcze głodu, bo zjadłem tą zupę. Ale kiedy osiągnąłem fontanny, poczułem głód, ponieważ zupa, którą zjadłem przed wyjściem nie była raczej zbyt syta. Minąłem Garnizonowy a wokół niego pusto. Może są w środku? W końcu południe. W samo południe. Znów skojarzenie z wyborami – 13 października, niedziela wyborcza a plakat zachęcający do głosowania w osiemdziesiątym dziewiątym, kiedy miałem trzynaście lat, był przedstawieniem bohatera westernu celującego Coltem w widza.

W okolicach Bernardyn też pusto. Zero wiernych (pewnie są w środku) tylko dwóch dredziarzy pozuje na tle niebieskiej Nyski do zdjęć, które cykają trzy osoby pozostające zapewne pod wrażeniem naprawdę imponujących dredów, posiadacze których to pewnie muzycy, wiem to, domyślam się, bo może ich znam z widzenia, a może dlatego, że widziałem na niejednym koncercie, a może dlatego, przecież sam jestem gwiazdą rocka, no, kiedy nie piję, oczywiście świecę trochę mniej, mój geniusz muzyczny migruje wtedy w inne, odległe rejony intelektualnych uniesień.

Plac i ulice wokół Resursy Obywatelskiej wyzbyte z obywateli, instytucja w niedzielne południe nie działającą jest? Oj szkoda. Za to obok już trzeci przybytek z jadłem, tym razem chińskim, wcześniej jeszcze na żeromce minąłem kebab i pizze. Nigdzie nie wchodzę, bo wiem, że zaraz pożałuję, jestem, owszem, głodny, coraz bardziej głodny, ale jak wejdę tu czy tam – zapłacę i będę czekał, pożałuję wtedy, że z kasy wyskoczyłem i dalej jestem głodny, w dodatku siedzę udupiony w jakiejś spelunie i wyjść teraz wstyd i sensu nie ma.

Z wielu kantorów na Struga tylko jeden otwarty, z niewielkiej ilości więc gotówki, którą posiadam, zamieniam na walutę zero.

Więc ludzi w samo niedzielne wyborcze południe garstka. Trzy grupki muzułmanów spotkałem: poznałem ich po zakrytych chustami twarzach niewiast i czarnych zarostach męskich. Widziałem konsumującego w ogródku ulicznym tylko jednego murzyna, ale zaraz ten niedobór egzotyki zrekompensowałem sobie wpierdalając tabliczkę czekolady, którą zakupiłem wczoraj w razie czego. Całe ptasie mleczko pakowane dwu piętrowo potrafię zjeść w piętnaście minut, nic dziwnego, że jedyne co mi na razie rośnie, to brzuch. Ego jeszcze nie. Po spektakularnym upadku ego potrzebuje dłużej niż kilka miesięcy, żeby wystrzelić przekonaniem o własnym geniuszu czy statusie gwiazdy rocka. Przechadzając się po pustej jak głowa Suskiego Galerii Słonecznej nie pozostawało mi nic więcej do roboty, jak tylko przeglądać się w witrynach zamkniętych sklepów. Tam widziałem ten swój rosnący brzuch oparty na dwóch chudych nogach, których nie obleczenie w większe mięśnie potęgował jeszcze dobór odzieży – sam sobie na złość założyłem czerwone spodnie typu rurki.

Zjadłem w końcu w Macu, bo szybko – wiedziałem – dadzą. Zjadłem zestaw na powietrzu z widokiem na teatr, gdzie też pusto i chyba dlatego, że wziąłem za dużo, musiałem odganiać się aż od dwóch wyborców pragnących moich trzech złotych (już kurwa nie złotówkę!?) albo chociaż napić się Coli…

Była też wcześniej otwarta fajna wegeteriańska, ale mimo że jeden pierd dorodnej krowy zawiera więcej dwutlenku węgla, niż bąk całej chmary szarańczy (owady są jadalne i podobno czeka nas bogata w nie dieta w nieodległej przyszłości) to jednak wolę oszamać schabowego, niż wykwintne tofu czy kotlet sojowy.

Aż taki Eco nie jestem. Ale jestem na tyle, że jak na razie na nowym miejscu nie kupiłem jeszcze srajtaśmny, której wyprodukowanie pewnie też kosztuje trochę tlenu. Dlatego załatwiwszy pierwsze w galeryjnym kibelku wziąłem sporą rolkę papieru toaletowego ze sobą – przez wzgląd na swoje byłe dziewczyny i wszystkie dzieci nie kupuję szarego, który można wziąć na sztuki nawet w kiosku ruchu, a te z misiami i księżniczkami delikatniejsze pakowane są po sześć czy cztery, a to niewygodne nosić. Ten z galerii będzie w sam raz. Dla mnie. Jak ulice puste tak i ja gości się nie spodziewam.

0Shares