żak a żal

Nieżyjący żak

Wyszedłem z budynku sądu przy Warszawskiej i dowiedziałem się, że nie żyję. Odebrałem telefon już na przystanku, wsiadając do autobusu. Najpierw zadzwonił, spytał, czy Wojtek i rozłączył się. Zaciekawiony oddzwoniłem pod nieznany numer. Odebrał ten sam gość, niezidentyfikowany. Dziwny męski głos człowieka, co do którego trzeźwości, albo chociaż zrównoważenia można było mieć wątpliwości. – Wojtek, żyjesz? Na Meksyku mówią, że nie żyjesz! – żyję, jakoś żyję, nie wiem o co chodzi. Nie wiedziałem? Nie wiedziałem…

W sądzie byłem w celu zawiadomienia, że nie będzie mnie na rozprawie. Mam dość sądów. Mimo tego, że żyję, nie pójdę, chory jestem. Dla sądu, jeśli żyję, jeśli w ogóle żyję, żyję tylko trochę, ledwo żyję. Na Meksyku nie żyję wcale. Natężenie mojego życia jest różne w różnych częściach miasta. Witalność moja jest względna: zależy, jak kto patrzy.

Dla szkoły ożyłem, nawet nikt chyba nie zauważył, że byłem martwy. To śmieszne, że wróciłem w mury swojej szkoły podstawowej w wieku przedemerytalnym. Szkoła jest parodią. Nie tylko szkoły podstawowej, ale szkoły w ogóle. Przychodzi się siedzieć w ławkach. I rozmawiać. Że nie mam ochoty, nie rozmawiam. Chodzę. Zwiedzam znajome, a zapomniane korytarze. Podczas ostatniego zjazdu byłem na sali gimnastycznej. Było otwarte, chociaż zajęcia przecież z tak zwanej kultury fizycznej w tej szkole się nie odbywają. Teraz liceum Traugutta, kiedyś i szkoła średnia i podstawowa, użyczyła teraz swych sal dziwnej instytucji szkolnej, jaką jest Żak. Do Żaka trafiłem, bo zaraz po zmartwychwstaniu w październiku zeszłego roku „przykleiłem się” do pewnej koleżanki. Ucząc się życia na nowo, przyklejony robiłem to, co dziewczyna, tylko inaczej. Ona poszła na florystykę, ja wybrałem opiekuna medycznego. Poszedłem do szkoły, bo ona, koleżanka, poszła, a widziałem w niej tyle witalności i chęci, że aż mi się udzieliło. Może nie udzieliło, ile wykoncypowałem, że ona na pewno robi dobrze, więc kopiując ją, nawet nieudolnie, i ja zrobię dobrze. Wziąłem ją za mistrza, którego należy naśladować.

Przecież jestem dyplomowanym opiekunem. Dyplomowanym w Anglii, polski papier – kombinowałem – przyda się. Kto wie? Może jeszcze rola opiekuna będzie mi pisana. Żywy, potrafię się opiekować, na zasadzie, ze sam potrzebując opieki, dość dobrze wczuwam się w potrzeby innych.

Przyklejony zapisałem się, jak ona, na siłownie. Tyle że ją interesowała jakaś rumba czy samba, mnie „mięśniowe” przybranie na wadze. Skoro już żyje, myślałem, niech mnie trochę będzie, nie jak do tej pory, tyle, co nic.

Do tej pory nie wiem, kto dzwonił, żeby powiedzieć mi, że nie żyję. Na Meksyku zdążyłem zejść, zanim umarlem, zanim mnie zabili.

Głos był nawet przekonywujący, choć rozmowa trwała krótko, a wydawca głosu jakby w pośpiechu, jakby w tłumie – słychać było inne głosy, jakby urząd. Czyżbym dla urzędów nie żył? Przeprowadzając się od października już trzy razy, mogłem pogubić swe ślady, mogłem dla urzędów stać się niewidzialny, przez to nieistniejący, nieżyjący. Jak u lekarzy w szpitalach, rzucając w przeszłości jakieś słowo na temat swego samopoczucia, jeśli to słowo było w miarę mocne, w miarę umocowane w nomenklaturze lekarskiej, widzę później to słowo zapisane w diagnozie, w zaleceniach, w opisie stanu zdrowia, i wychodzi na to, że sam kreuję swój stan zdrowia, sam, mówiąc, charakteryzuję swoje schorzenia, nie lekarze, po szczegółowych badaniach stawiają diagnozę, tylko ja sam, póki żyję, rzuconym od niechcenia słowem buduję historię swojej choroby i w zależności od tego, co powiem, to mam. Teraz. gubiąc ślady, unicestwiłem się.

Od lat nie żyję dla siostry. Po świętach, z definicji rodzinnych miałem przez chwilę przekonanie, że umarłem też dla matki: to dla niej za wiele… Głos pijanego w urzędzie?! Myślałem, że tylko ja jestem do tego zdolny, na tyle głupi, mam tupet…

Rok rozpoczął się tymi sądami, a też egzaminami w szkole podstawowej. Może nie nie żyję, tylko po raz kolejny odrodziłem się do życia, tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich, żeby zacząć od początku, od podstaw, szansa. Cofam skutki odrzucenia spadku i nie wiem, czy wyrok, jaki by nie był, będzie korzystny. W tej sprawie nie ma wyroku po mojej myśli. Dopóki nie zapadnie i nie minie odpowiednia ilość czasu, by się okazało, nie ma korzystnego wyroku. Dlatego jestem spokojny jak zefirek. Na Meksyku nie żyję, ale na Żeromskiego jak najbardziej.

0Shares