W ciemności mi nie staje
Wyjdź do ludzi, mówił. Zacznij się spotykać z dziewczynami, dodawał. Posłuchałem. Miałem małą wpadkę. Wpadłem w cug, w ciąg – kinowy. Cztery razy w ciągu dwóch tygodni byłem w kinie, za każdym razem z inną dziewczyną. Częste wizyty w sali kinowej przy jednoczesnej nieustannej rotacji towarzyszek seansów, miały być antidotum na niejaką posuchę w sferze kontaktów damsko – męskich, żeby nie powiedzieć stosunków. Sednem dobrej rady był rachunek prawdopodobieństwa: im więcej kontaktów, tym większa pewność, że coś z tego będzie. Raz może być za mało. Dwa, już lepiej. Jednak jeśli będziesz spotykał się z trzema, czterema, jeśli spotkasz się po raz piąty, szósty, nie ma możliwości, żeby coś z tego nie wyniknęło. Piątego nie będzie, z czterech nie wyszło nic więcej, tylko i aż kino.
I dobrze. Mam rozeznanie, co grają. Mam niejakie pojęcie, za co w tym roku chcą dać Oskara. Odwiedziłem wszystkie trzy radomskie kina, można powiedzieć, bywam, do tego jestem w stanie ocenić, gdzie najwygodniej i co dają „na przystawkę”. Już rutyna kaw i ciastek przed seansem zwiastowała, że na kinie się skończy. I to było dobre, lepiej zawczasu pogodzić się z nieuniknionym. Jest też inna nauczka: nie szaleć z wyobraźnią! Nie łączyć w myślach pojęć. Jeśli idziesz do szkoły, idziesz do szkoły, jeśli idziesz do pracy, idziesz do pracy, jeśli idziesz do kina, idziesz do kina i będzie ci dany film, może pop corn, może Cola, może krótka pogawędka na reklamach, ale nic więcej. Poskromić nadzieję, wyobraźnie trzymać na smyczy, nie oczekiwać zbyt wiele – nie oczekiwać od szewca, żeby domy budował.
Trzeba jasno zauważyć, że człowiek nie liczył na nic, poza kinem, idąc do kina. Starannie raczej wybierało się jedną pozycję z repertuaru trzech jednostek kultury, po to, żeby dobrze spędzić wieczór i wrócić do domu z satysfakcją. To film miał być ważny. Oczywiście, ważne też „z kim” do tego kina. To nie może być byle kto. Daleki jestem od brawury proponowania wspólnego oglądania licznym kolegom. Zastanawia mnie, dlaczego? Co złego w pójściu do kina z kumplem, jak się setki razy w zamierzchłych czasach chodziło. Właśnie, stare dobre czasy. To one mają zgubny wpływ na teraźniejsze myślenie. Bo kiedyś rzeczy łączyły się, przenikały, ewoluowały w inne, niespodziewane.
Szło się na imprezę na kwadrat na Filtrową, by świętować Sylwestra, nie wiadomo kiedy i jak budziło się w swoim łóżku na Młodzianowie, z koleżanką, podbitym okiem, mandatem w kieszeni, biletem na pociąg, pieczątką na ręku…
To przeszłość karze wierzyć w cuda. Teraźniejszość bywa emocjonująca, różnorodna, ciekawa, jednak nie pozostawia złudzeń. Jest jak jest. A jeśli masz ochotę na jakąś poważną zmianę, porywającą przygodę, pomyśl drugi raz, przelicz kasę i raz jeszcze przeanalizuj wiek, jaki masz „wyrzucony” w dowodzie. Zastanów się, czy warto.
Kiedyś kino przydarzało się. Elegancko wpasowywało w chaotyczną i barwną mapę dnia. Teraz jest starannie zaplanowanym zdarzeniem, konkretnie umiejscowionym w czasie i hierarchii innych zdarzeń. Albo kino albo trening? Przed kinem uczyć się z dziećmi, bo zaraz ferie, w ogóle zorganizować im czas i miejsce – kiedy ty w kinie, dzieci za sprawą magii taśmy celuloidowej nie znikają. Kiedyś rodzice, szkoła, ulica przestawały istnieć, wchodziło się do Bałtyku na Moniuszki i już nic nie istniało, tylko Niekończąca się Opowieść, albo Indiana Jones.
Chodzi się z radością do kina i nie łudzi, że poza dwoma godzinami spędzonymi we względnym cieple, w dobrym towarzystwie i nieoczywistej estetyce przydarzy się coś jeszcze. Co więcej, nie roją się niestworzone scenariusze, w istocie człowiek modli się, żeby czasem nic więcej, poza kinem się nie zdarzyło!
Im dalej w las tym mniej dobrych filmów, a więcej lęków. Ograniczenia obezwładniające. Z kolegą do kina nie pójdziesz, bo nie wypada, z koleżanką, wierzysz, może zdarzy się coś jeszcze, nie sam film. Jako że ograniczając się do dziewczyn mocno zawężasz spektrum potencjalnych doznań, a z dziewczynami nie wydarza się nic, poza seansem, jesteś przegrany. I cieszysz się, że poległeś tylko na polu około filmowym, gdyby miało dojść do czegoś więcej, potencjalna porażka mogłaby być bardziej wstydliwa.
Więc, co o tym myślisz?