Mam problem kobiecy

Mam problem kobiecy

Jak udowodniła nauka, nie ma stuprocentowych mężczyzn ani kobiet. Pierwiastki kobiecy i męski w każdym z nas wymieszane są w różnych proporcjach. Przypadki znane a jednak ekstremalne to faceci, którzy czują się kobietami, kobiety, uważające się za mężczyzn. Gdzieś po środku lokują się tak zwani zniewieściali mężczyźni i wszystkie, kolokwialnie i mało kulturalnie zwane babo chłopy. Wszyscy inni mają procentowo zdecydowanie więcej hormonów jednej płci, co sprawia, że świat jest, jaki jest i można mieć nadzieję, że jeszcze kilka pokoleń pociągnie.

Dokopałem się w mojej istocie tej niewielkiej, jednak ważnej, odrobiny kobiecej natury i szukałem przyjemności w zakupach. Co kupowałem? Kupowałem ciuchy i by sprawiało mi to jakąkolwiek przyjemność, musiałem w sobie tej babki poszukać. Nie było łatwo. Łażenie po marketach i przymierzanie łachów jest nie tylko męczące, ale też poznawczo kłopotliwe, okazało się bowiem, że mam niejaki problem z dokonaniem wyboru. Albo inaczej. Tak naprawdę to nie podobało mi się nic z tego, co zabierałem do przymierzalni. W lustrze nie widziałem swojej cielesności obleczonej w nowe spodnie czy bluzę, widziałem raczej źle oświetloną twarz, która mówi wszystko, tylko nie to, że wygląda i czuje się dobrze. Widziałem mankamenty swojej sylwetki, nie to, jak leży nowy sweter w serek czy kurtka na wiosnę. Podobnie jak w przypadku większości zdjęć, na których jestem – najpierw się sobie nie podobam, później wszystko inne.

Tyję. Już w Farmington, tydzień temu ważyłem 150 funtów. Obliczenie, ile to na nasze, zajęło mi więcej czasu, niż złapanie tych dodatkowych kilogramów. Na zakupach nie byłem sam. Na wojnie zawsze raźniej w towarzystwie. Od Gela nauczyłem się kiedyś, że przymierzanie podczas kupowania ubrań nie jest konieczne. Brałem więc „na oko”. Jak leci. Kilka sweterków, spodnie dresowe, spodnie eleganckie. Koszule na wyjście „do ludzi”, i te, w których będę czuł się dobrze na co dzień. Jedną bluzę z kapturem, sztukę wciąganą przez głowę, łach zapinany na suwak, gałgan luźny, przyodziewek gładko przylegający.

Głównie ubierałem się na wiosnę, która właśnie za oknem. Nie doświadczam jej bezpośrednio, bo przechodzę przymusową domową kwarantannę. Część ciuchów dla spokoju zostawiłem w torbie podróżnej, nie kuszą. Mam sporo czasu. Mogę codziennie zakładać nowy podkoszulek, na głowę wkładać co rano inną, nową czapkę z daszkiem, ubierać nowe buty. I co? Jakoś mnie i ta forma organizacji dnia specjalnie nie pociąga. Widzę te łachy. Poniewierają się między prezentami, których trochę nawiozłem. Nikt się po nie nie zgłasza. Zarazek może być we mnie, może tez być na tych kupionych w amerykańskim molu rzeczach. Ile żyje wirus na damskich kolczykach!? Mam środki dezynfekujące, ale traktowanie prezentów żelem antybakteryjnym nie widzi mi się.

Przez zasiedzenie te gifty staną się moje. Tylko co ja zrobię z damskimi kosmetyczkami, dziecinnymi bidonami, kartami do gry (sam nie gram, pasjansów nie stawiam), cieniami do powiek, pomadkami do ust, przeróżnymi bejzbolówkami NY, nożykami do golenia Gillette (nie golę się na gładko)? Nie tylko zwariuje siedząc w tym pokoju dwa tygodnie. Powyższe okoliczności mogą sprawić, że zacznę mieć kłopoty tożsamościowe! Sfiksuję i za 14 dni znajdą mnie na podłodze spasionego, owiniętego w dywan, pomalowanego na twarzy, sączącego wodę z dziecięcej butelki, wróżącego z kart i Bóg wie, co jeszcze.

Kiedyś myślałem, że po powrocie z pierwszej historycznej podróży do stanów, będę mógł zacytować: „Za parę dni, proszę pana, to się dopiero zacznie: wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy…”.
Wywiad był… Teraz czekam na milicje.

0Shares