Można? Moszna….
W Lublinie zaginęło dziecko. My paliliśmy, piliśmy piwo w ogródku jednej z knajp na Rynku, mała jadła zupę grzybową. Kiedy przyszedł czas, by wyjść, bo zaraz autobus do Radomia z odległego trochę dworca, zapłaciliśmy rachunek, ruszyliśmy dupy i okazało się, do ruszenia są tylko dwie, ta najmniejsza dziecięca nieobecna. Co robić? Co robić, kiedy orientujesz się „na mieście”, że urwało się i zapodziało gdzieś dziecko?
Pierwsze co przyszło mi do głowy to stać przy wejściu do knajpy i czekać. Ale ileż można….? Ona zaczęła panikować ekstrawertycznie, okazując swój niepokój „na zewnątrz”, ja gotowałem się w środku. Zadzwonić na milicje? I co powiedzieć, że dwie minuty temu dziecko było, teraz go nie ma i co? Może zacząć biegać po Rynku i szukać, wołać, pytać ludzi? Na szczęście jej matczyny instynkt kazał wejść po raz trzeci do restauracji i szukać. Mała znalazła się po paru minutach zabłąkana w labiryncie kamienicznych pomieszczeń.
Wracaliśmy siedząc na kanapie z tyłu pustego prawie autobusu. Ja popijałem browary, dziewczyny się ślicznie ułożyły, jej głowa pod moja ręką, na moich kolanach, jak trzeba. Jak dobrze mieć wtuloną w ciebie ukochaną osobę w podróży, każdy wie. Wracałem wniebowzięty. Fundacja zarejestrowana, czas wolny na te knajpy, napoje i lody, spacer po Lublinie, razem, ważne że razem.
Jeżdżąc do pracy, to znaczy będąc wożonym do Warszawy, Kielc czy Chełma, osaczałem kierowców i współpracowników opowieściami o tym, jak mi w życiu prywatnym dobrze. Było tak rzeczywiście, o czym najlepiej świadczy fakt, że praca szła mi średnio, myślami najczęściej byłem już u niej w domu. Ziomki nie mogli już słuchać kolejnych mych wynurzeń na temat powodzenia w relacji, ja z każdym dniem nabierałem coraz silniejszego przekonania, że mam wyjątkowe szczęście. Gdziekolwiek bym nie był, ciągle słyszałem jej z lekka szeleszczący głos, widziałem klastyczny profil, ona ciągle siedziała w moich myślach, co tam siedziała, ona moje myśli rozszalała, roztańczyła i sprawiła, że perspektywy wszelkich potencjalnych szczęść czy nieszczęść znacznie się powiększyły. Po jakimś jednak już czasie uwierzyłem z całkowitym przekonaniem, że jesteśmy dla siebie stworzeni i nie ma bata, będzie tylko lepiej.
Miałem jednak świadomość, że moje rzeczy, których coraz więcej u niej, mogą stanowić jakiś problem. To małe przytulne mieszkanie było stworzone jakby tylko dla niej i małej. Goście, którzy wpadali bez zapowiedzi i jak do siebie czuli się tam wspaniale, ja, im więcej mnie tam było, tym bardziej doskwierał mi status intruza. No nie było tego luzu, który otwiera razem pomieszkujących, kochających się ludzi. Jednak powoli zaczyna zacierać się w mojej bańce obraz tej sielanki. Pojawiają się wątpliwości: czy rzeczywiście było tak dobrze, że teraz tylko rwać szaty i włosy z głowy? A może było w miarę normalnie, tylko ja tak ten związek jak i cały ten okres mocno idealizowałem? Albo jeszcze dalej: może to wszystko było jednak nie tak, nie to, nie o to szło? Może ci ludzie z ich nałogami, słabościami, cechami charakteru, przyzwyczajeniami, nawykami nie byli mi do niczego potrzebni, a ona sama traktowała mnie instrumentalnie, dając tylko tyle, bym ja ogłupiały od siebie dawał wszystko? Czy jeszcze dalej: niewątpliwie patologiczne zachowania, toksyczne towarzystwo, nadmiar tych dragów, alkoholu, nieład, niezorganizowanie, mieszanka wybuchowa emocjonalna, wszystko to, co słyszałem i widziałem, o czym dowiadywałem się od bliższych i dalszych, może to wszystko było niepotrzebne i destrukcyjne? Z perspektywy czasu na to by wychodziło, ale co zrobić, co poradzić na to, że pamięta się dobre i że nagła zmiana statusu znów na singla jakoś doskwiera?
Czy fakt, że tak mocno angażuje się uczuciowo i oddaje jednej kobiecie i tylko jej, czy ten fakt nie implikuje jakiejś aberracji, chęci uzależnienia, potrzeby runięcia w jednowymiarową przepaść monogamicznego sparaliżowania?
Brak kontaktu sprawia, że zaczynam dostrzegać nowe drogi, nowe możliwości. Ta kobieta, ta twarz, ten język, ten sposób mówienia, poruszania się, to ciało ciągle są żywe pod kopułą, ale nie jestem już więźniem obrazów i wspomnień.
Jebać to, jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale. Choć wcale w to nie wierzę…
Więc, co o tym myślisz?