O losie…. cd

O losie…. cd

Podczas jednej z poważnych ( w końcu, w końcu) rozmów przy schabowym w Bolku i Lolku ona opowiadała o swoich byłych. O związkach z facetami, które za nią. Jakże istotna było dla mnie informacja, że chyba najważniejszy w jej życiu gość, ojciec jej dziecka był chorobliwie zazdrosny. Do przesady. Żebym się tego wystrzegał. Że to niedobre i destrukcyjne. Że ona tego nie chce. Nie wiadomo kiedy stałem się o nią chorobliwie zazdrosny. Oczywiście, zagrały tu też zdobyte informacje i zwykłe plotki. Ona była w środowisku znana.

Przez dwa trzy miesiące byliśmy w ciągłym kontakcie. Pracowałem, ale na rusztowaniach więcej używałem telefonu niż narzędzi montera. Przez dwa trzy miesiące widywaliśmy się codziennie i przy każdej okazji. Jednak, jednak… Wszystkie jej liczne znajomości i kontakty z facetami wydawały mi się podejrzane. Niektóre takie były w istocie, niektóre -zdrowe, i tak budziły mój niepokój. Otwarty dom. Drzwi wejściowe nie zamykane po to, żeby każdy jakoś wtajemniczony mógł wejść kiedy chciał i po co chciał. Nawet mnie to kręciło. Lubie otwartość, tu jednak od razu dostępność do domu zaczęła mi mylić się z dostępnością do niej. Do jej ciała. Do jej myśli. Do jej potrzeb. Bo ludzie są jednak w porządku i potrafią sobie pomagać. Problem w tym, że często chcą coś w zamian.

To, że lubi seks przyznała otwarcie i radośnie. I to było dobre. Daliśmy sobie w tej kwestii, wydaje mi się, wiele. I zadeklarowaliśmy sobie wierność. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że pod tym względem jest na tyle dobrze, że nie ma się o co martwić, żadnemu z nas nie przyszłoby do głowy szukać czegoś na boku. To dawało jaki taki spokój. I radochę.

Zaplanowaliśmy wspólne wakacje. Jak to już nie raz się przydarzyło, zacząłem walić sake na kilka dni przed planowanym wyjazdem. Nie narozrabiałem bardzo, ale wystarczyło. Sam się z tych wakacji wykluczyłem, ale wysłałem ją w zajebiste miejsce z ludźmi, których lubiłem, ceniłem i ufałem im. Oczywiście z pewnym „ale”… Urwał się nagle kontakt telefoniczny. Był zbędny i z powodu braku zasięgu na wsi w górach – niemożliwy. Było to dziwne doświadczenie patrząc z perspektywy wcześniejszej bliskości na co dzień. Ona tydzień odpoczywała. Ja powinienem się z tego cieszyć, a pragnąłem tylko jakoś te siedem dni przetrwać. Radziłem sobie różnie. Na szczęście była praca, znajomi i używki.

Po powrocie z gór wszystko jakby wróciło do normy. Ona miała tam sobie to i owo przemyśleć i skoro wróciła do domu, gdzie ja, wróciła i do mnie. Wakacje. Czas się spędzało albo u niej, albo u mnie na balkonie. Paliło się, popijało, wszystko na spokojnie, żadnych awantur, nawet nieporozumień. Sielanka. Najczęściej w towarzystwie, choć pamiętam momenty kiedy byliśmy sami i dobrze je wspominam. O odpowiedniej porze późnym wieczorem zostawaliśmy zawsze sami. Z małą, które nie robiła problemów.

W dodatku ona naprawdę wyglądała zjawiskowo. Kryjąca jakąś tajemnicę, ale klasyczna, godna, szlachetnie blada twarz. Duże oczy i krótkie, ale pięknie rude i w cudnym nieładzie postawione włosy. Doskonała figura młodej dziewczyny. Mogłem na nią patrzeć godzinami, moje gapienie się było albo ignorowane, albo zbywane wesołym wprawdzie, ale lapidarnym „co”? Doszło do tego, że rozważania nasze co do rozwoju i charakteru naszego romansu zahaczały o kolejne dzieci, przeprowadzki, wspólne mieszkanie, w końcu jakieś imprezy pseudo ślubne. Bo i tu się zgadzaliśmy, jak coś robimy, to alternatywnie, offowo, nieszablonowo.

Drugą wpadkę zaliczyłem zapominając się całkiem rozanielony – całowałem namiętnie inną dziewczynę i ona to widziała. Zaraz wybaczyła, bo to dobra kobieta miała być. Ale też usprawiedliwiała ślicznie w towarzystwie moje neurozy: często w ogóle się nie odzywałem, miałem smutny wyraz twarzy człowieka nieobecnego, oddalonego. Ludzie się temu dziwili, ona, jako że niby znała mnie najlepiej, tłumaczyła, że ja już tak mam. I jej to nie przeszkadza.

Raz przesadziłem naprawdę ostro, zostałem pod eskorta wywieziony do siebie jak walący stęchlizną, stary mebel wymagający renowacji. Wydobrzałem i jeszcze raz wszystko wróciło do normy. Wydawało się, że już nic nie może przeszkodzić naszej przygodzie, która miała trwać.

0Shares