80 miliardów bananów

80 miliardów bananów

Jednak niewiele obchodzi mnie słyszana wieczorem w słuchawkach z telefonu prognoza pogody na noc. Że raczej będzie pochmurno i chłodno. Kogo obchodzą chmury nocą, kiedy ich nie widać? Przez zakratowane okna owszem, widzę już ciemność, ciemność widzę, jednak czy będzie padać czy nie i jaka zapanuje temperatura powietrza, te sprawy dotykają mnie w stopniu mniej niż umiarkowanym…

Wiem, że w nocy będę spał na tym łóżku na którym piszę te słowa i jeśli się gdzieś ruszę to do odległego o jakieś 10 metrów korytarzem kibla, by oddać mocz: pije się w ciągu dnia tej herbaty, kawy, coli, wody.

Nawet jeśli nie jestem zamknięty w Huston, a leże na przykład w domu na Meksyku, i wiem, że nie polecę na odległą jednak, bo znajdującą się dopiero na Kieleckiej stację benzynową, prognoza pogody na noc nie robi na mnie wrażenia specjalnego. W czterech bliskich sobie ścianach z zadaszeniem i szczelnym oknem, nocą pogoda mnie nie rusza.

Niby co innego prognoza pogody na dzień jutrzejszy. Kiedy w oknach nie ma krat, drzwi nadają się do otwarcia, są jakieś plany na spędzenie czasu po nocy, tak, to nawet interesujące. Tyle że i tu jest druga strona medalu, bo jak człowiek w dobrym samopoczuciu układa sobie grafik zadań rozpisany na kilka godzin dnia uwzględniając mniej lub bardziej intensywne przemieszczanie się w terenie, a tu w radio truchną, że ma padać, wiać i jeszcze ma być piździawa, to jednak ten entuzjazm słabnie, atrakcyjnie jawiące się przed chwilą aktywności zaczynają deko brzydnąć, tracą urok, Już się tak radośnie nie patrzy w najbliższą przyszłość, już się człowiek zaczyna zastanawiać, czy te zaplanowane działania są na pewno tak pilne, że trzeba jutro, kiedy ma duć, piździć i deszcz lać?

Może by tak odłożyć na pojutrze? I szybko kilka telefonów i korekta w kajecie i spokój. Wstajesz rano: ciepło, słonko świeci, wieje w miarę – co robić… Nie wierzyć. Dlatego człowiekiem jestem małej wiary. A strachliwy! Więc boję się i tej prognozy, że pogoda będzie chujowa, boję się tego przekładania z dnia na dzień, bo a nóż najwyższy czas, terminy, dead liny… Boję się, że pogoda będzie ładna, bo taka zawsze może się zepsuć, a jak już wypuszczam się z chałupy, to jak najdalej, dwoma, trzema autobusami, przez centrum, na dalekie dzielnice, niedostępne suburbia. Dlatego Omni mea mecum porto, wszystko co mam, noszę przy sobie: zawsze jakaś przeciwdeszczówkę, majtki, w razie gdybym się zesrał, drugie, bo gdy przyda się przeciwdeszczowa, opad może być taki, że i ona nie pomoże, a przemoknę do gaci. Podkoszulek, bluza, sweterek, wszystko się do tej torby zmieści, a teraz w stanach, gdzie wybór jest większy i co ważniejsze, nie płacę ja, kupię sobie większą, ale na tyle podręczną, żeby latać z nią na co dzień.

Mieszkam na Meksyku, leżę teraz w Huston, doprawdy amerykańskie konotacje nie pozostawiają złudzeń, nie dają wielkiego wyboru, do tego Nowego Yorku trzeba będzie skoczyć, czynione są już w tym celu od jakiegoś czasu konceptualne podchody, biletów jeszcze nie ma, pieczątka potwierdzającą wjazd na teren USA inne jeszcze paszporty stempluje. Są pomysły na wymagane teraz przez służby emigracyjne amerykańskie pismo. Należy tam wyłuszczyć klarowny powód wizyty turystycznej, tylko najbliższa rodzina może taki dokument sporządzić dla mnie, na szczęście bliższej niż ta geograficznie odległa rodzina za oceanem nie mam.

Stawiłem się na oddział w dniu, kiedy na nasz święty i piękny kraj nałożono kary finansowe za to, że mimo nakazu zamknięcia, Turów ciągle działa. Pięćset tysięcy euro dziennie. Nie w kij dmuchał. Siedem procent energii, w które niby Turów zaopatruje nasze pełne szczęśliwych rodzin domy, to pryszcz w porównaniu z tym, co miały produkować nowe węglowe bloki energetyczne, inwestycje z przed lat, które rząd reklamował jako rozwiązanie wszystkich naszych ewentualnych kłopotów z dostawami energii.

Bloki węglowe tu i tam, w które zainwestowano miliardy złotych i które były otwierane już jakiś czas temu jako przełom, ich otwarcie było pokazywane w tv, celebrowane, woda święconą święcone, te bloki nie działają, choć zatrudniają kadrę kierownicza, ci zarabiają mniej więcej tyle, ile będziemy codziennie płacić unii, czyli wydatki i spłata długów nieudolnej władzy jest już podwójna. Ja też jestem tu jakby za kare. Ale ta kara zrobi mi tylko dobrze. Nie jedną jeszcze taką podejrzewam, a moje podejrzenia graniczą z pewnością, poniosę. Tyle że moje rachunki płaci moja matka i są to drobne, za Turów płacimy wszyscy i są to sumy horrendalne.

Mimo tego, że dostałem ostatnio pięknie brzmiącą ksywę „Kryzys”, w kraju jest nadwyżka budżetowa wysokości 80 miliardów, i ja nie narzekam, mam trochę gotówki, coś na koncie, kawę, szlugi, jabłko, czekoladę, banany i trzy posiłki dziennie zagwarantowane przez szpital, z czego dwa syte. Nie ma powodów do narzekania. Urocza ksywa jest na wyrost, ale jej ciężar gatunkowy mi odpowiada, odzwierciedla całokształt doświadczenia życiowego i kondycji w ogóle. Dwa razy pod rząd Pana chwalił nie będę. Więc zakończę staropolskim
Dasz Bór.

Cdn

Dziewoy

0Shares