Sen mara, drzwi do lasu.
Miałem sen. Męczący raczej. Żyłem jak żyje i żyłem, ale nieustannie, podczas wykonywania codziennych zwykłych i tych mniej zwykłych czynności, miałem nieodparte wrażenie, pełne bolesnego przekonania, że robiłem te rzeczy już w życiu wielokrotnie, bardzo często, mniej lub bardziej skutecznie, w różnych okolicznościach, ale zawsze owo działanie nosiło znamiona kompletnej jałowości. Wykonywałem czynności, działałem, robiłem, żyłem, egzystowałem, a wszystko to – wiedziałem teraz z pełną świadomością i przekonaniem – wszystko to było pozbawione sensu, bezbarwne, blade, zbyt lekkie, nieznaczące, płytkie.
Przekonanie to było o tyle złowieszcze, że żyjąc teraz tu i w tej chwili działając, mając świadomość przeszłej całkowitej miałkości trwania i działania, dalej moje życie może naznaczone być tym samym piętnem nijakości, że dalej, jak na pewno wcześniej, wszystko co robię może nie mieć sensu.
Jako że, byłem pewien, wcześniej było nijakie, i teraz takie może być, z jakimkolwiek entuzjazmem i przekonaniem nie podejmowałbym się nowych wyzwań i działań, wszystko w chuj wiodące donikąd, chyba że ku zatraceniu. Że jeśli całe życie podejmowałem się czynności pustych i w konsekwencji całkiem iluzorycznych, to i teraz, kiedy wydaje mi się, że wiem co robię, robię to może i z przekonaniem, ale to tylko ułuda, tak na prawdę błądził będę dalej we mgle nijakości i braku wglądu w istotę rzeczy.
Zmęczył mnie ten sen na tyle, że obudziłem się o 4 rano i wiedziałem, że nie chce już, dość, nie wracam w żaden sen. Sen ten był zasadniczo różny od wczorajszego, który mocno erotyczny i intensywny, pełen mięsa i namiętności dawał energię i poczucie sensu, podniecał i stymulował do działania.
Ten sen z dzisiejszej nocy czy nawet bardzo wczesnego poranka sprawił, że zacząłem podejrzewać, że codzienne wysłuchiwanie i wczytywanie się w rady innych, żeby przyszłości swej nadać jakiś konkretny kierunek i wartość, tak mocno już mi się odbijają na psychice, że podświadomość przyjęła słowa innych za pewnik i podważa sens przeszłego życia. Wątpliwości.
Nic nie miało sensu, zachodzi obawa, że i teraz podejmowane wysiłki sczezną na niczym, są niczym nie usprawiedliwione i nie podbudowane żadnymi wartościami, jakie powinny towarzyszyć człowiekowi na jego drodze do kolejnych drzwi, które należy otworzyć. Chwycić za klamkę, otworzyć, zajrzeć do środka, zorientować się w sytuacji, ocenić szansę i zagrożenia, wejść, zacząć działać według planu, który wykluł się po analizie okoliczności nowych.
Jest ta kwestia otwierania kolejnych drzwi. Tych, które się wypatrzyło wcześniej albo chociaż podejrzewało ich istnienia, i tych, które pojawiają się w polu widzenia znienacka, nagle, niespodziewanie, są albo do zignorowania, albo do przynajmniej rozważenia, czy warto się tam tarabanić, albo jest pewność, że wejść należy. Kwesta wyposażenia w klucze, narzędzia, wytrychy, lagi, łomy; sprawa odwagi, podjęcia decyzji, determinacji, przekonania, że to tędy droga, bo drzwi może być w tym samym momencie kilka, wiele, bezlik, trzeba wybierać, wielu drzwi naraz nie sposób otworzyć, a kto chce to zrobić, wierzy w swoje nadludzkie możliwości, albo jest głupcem.
Nie przypadkowo chyba już w wieku pacholęcym zachwyciłem się brzmieniem, przesłaniem, charakterem zjawiska, jakim był Jim Morrison i jego The Doors. Zabrali mnie, choć byłem jeszcze tak naiwny i nieopierzony, że nie kumałem nic, jedynie przeczuwałem. Intuicja mi mówiła, że Aldous Huxley z jego drzwiami do percepcji, który zainspirował frontmana zespołu, który zrewolucjonizował rockowa scenę muzyczną lat 60 tych, ma jakąś rację, przesłanie jego myśli jest ważne i znaczące.
Jak napisałem w swoim pierwszym tekście po przylocie do USA w zeszłym roku, drzwi do Ameryki otworzyłem łokciem. Zaczęła się właśnie pandemia, dłonie miały od wtedy do dziś pozostać aseptyczne, czyste, chronione.
Drzwi na oddziale pozostają zamknięte dla mnie, zakluczone, jednak otwierają się, kiedy ktoś z zewnątrz spieszy wyrwać mnie z marazmu hospitalizacji. Sam pobyt tu jednak to drzwi, obrotowe, do windy, do dźwigu, do kabiny, kokpitu, z którego można sterować tak własnym życiem jak i – w razie konieczności czy samej potrzeby – manipulować rzeczywistością, co przy pewnej wprawie, przekonaniu, doświadczeniu i znajomości rzeczy, jest możliwe a czasem nawet wskazane.
A jak nie drzwiami, to oknem. Wystarczy rzucić okiem, od razu widać, że to możliwe.
Cdn
Dziewoy
Więc, co o tym myślisz?