Tekst, który miał być o czym innym

Tekst, który miał być o czym innym

Pomysł, że G jedzie w łikend do Warszawy na techniawke zrodził się w jego głowie nie wiadomo kiedy, natomiast ja – nie planujący jeszcze nic poza kilkoma nocnymi godzinami nie snułem jeszcze żadnych wizji , na pewno nie na nadchodzące dni wolne. G mimochodem podpowiedział, że mogę jechać. Nie odpowiedziałem ani przecząco ani twierdząco, na czwartek i piątek miałem coś do zrobienia ułożone w głowie i na kartce w kratkę noszonej w torbie zawsze przy sobie zapisane, to chce zdziałać, wiedziałem, co w sobotę w niedzielę? Nie podejrzewałem nawet, nie wybiegałem myślą tak daleko, wyjazd jawił mi się jako poważna wyprawa wymagająca nakładów finansowych i dużo mentalnej siły, w końcu party w centrum Warszawy, w dodatku całonocne, w dodatku zaproponowane kiedy jeszcze byłem roztańczony podczas tygodnia, a chciałem odpocząć, ten pomysł jawił mi się jako mglisty i mało realny.

Kiedy bez przekonania całkowitego, ale jednak od czwartku namawiany na wycieczkę zgodziłem się, myślałem, w tych przebłyskach, kiedy myślałem cokolwiek, jak tu by się jednak wymigać – ta wyprawa w mojej jaźni przerastała mnie, nie potrzebowałem jej.

Ale kusiło. Lubię wyzwania a takim wydawało mi się wklubowstąpienie warszawskie, nocne, w nieznanym miejscu, wśród – podejrzewałem, tysiąca obcych roztańczonych słoikowatych, warszawskich, egzotycznych. Poza tym przyzwyczaiłem się do własnego trybu zabawy, przestawienie się na inny, bardziej intensywny i w nieznanym, ten pomysł wyjazdu zdawał się wymagać specjalnego zaangażowania, siły, której w sobie nie podejrzewałem.
Postanowiłem się jadę już w środę w nocy, w czwartek i piątek a nawet jeszcze w sobotę – jak wspomniałem – bawiłem się po swojemu, ale kombinowałem, jak nie pojechać, może już w tych łikendowych dniach odpocząć.

I pojechałem, kasa zorganizowana, zakupy poczynione, pociąg ruszył, dokonało się, nie było wyjścia. Jeszcze raz pożałowałem, kiedy czekający ze mną na znajomych koledzy zarządzili, w ramach zabijania czasu spacer po Nowym Świecie koło godziny 22, chodziliśmy bez sensu w ta i z powrotem wśród innych chodzących mniej lub bardziej celowo. Ale zaraz spotkaliśmy z resztą bandy, poszliśmy do jednego z barów w zabunkrowanym w podwórkach pawilonie licznych knajp dla pijących i tych chcących się najeść. Potem już klu wieczoru, wejście do klubu, gdzie całą noc mieliśmy spędzić bawiąc się razem z setkami innych tańczących. Muzyka napierdalała, więc stanąłem koło sprzętu nagłaśniającego – podmuch powietrza z wielkich kolumn basem zwalał z nóg, stałem oparty o te szafy, ale z boku. G realizował plan i dobrze się bawił na sposób, jaki wskazany jest w podobnym miejscu o podobnym charakterze. M i jej chłopak także – na parkiecie, szczęście blisko mnie, nie czułem się wyobcowany, drygali w rytm muzyki i upajali się atmosferą.

Za to T wymyślił, że bierze udział w grze planszowej i podróżował przez całą noc po licznych poziomach klubu, niezliczonych zakamarkach i kilku salach, gdzie panował inny wystrój, kto inny grał, co innego, choć wszędzie głośno i w podobnym stylu. Podróżując, czasem odwiedzał „moją” sale, wtedy się na chwile widzieliśmy i nawet staraliśmy się zgadać, słabo to szło. Więc oni tańczyli jak przystało, jak stałem tak stałem drygając przy głośniku czasem tylko idąc do palarni, T krążył po knajpie w przekonaniu, że bierze udział w rozgrywce logiczno przestrzennej, wymagającej ciągłego przemieszczania się i odwiedzania nisz i forów rozmaitych.

Minęła noc. Poszliśmy na pobliskie Powiśle i tam wsiedliśmy w pociąg. Podróż minęła szybko i bez większych przygód. Przyjechałem do domu jeszcze rano w niedziele i przespałem cały dzień jak i kolejna noc. Budziłem się ze trzy razy w ciągu tych 48 godzin, piwo, szluga, coś na ząb, kibelek i znów kima.

Na drugi dzień, w poniedziałek miałem trzy spotkania już do południa. Wyspany podjąłem to wyzwanie z niejakim entuzjazmem i koło południa byłem wolny. Najśmieszniej było wtedy, kiedy po lekarzu i drukowaniu papierów, po zakupie tytoniu na Struga poszedłem na Reja na terapie, po to, żeby pogadać, ale najbardziej po papier. Najciekawiej, więc na inna historię. Rozmowa z panią W przebiegła w atmosferze absurdalnego rozbawienia, bolesnej deko szczerości i nie przyniosła nic, poza tym, że trzeba ja przywołać, bo rzadko się zdarza taka pogadanka.

cdn

Dziewiy

0Shares